prof. Jacek Bartyzel:
Działa już tajemnica bezbożności
Nie opuszcza nas groza, która musi przejmować osłupiającym zdumieniem każde katolickie i polskie serce, odkąd świętokradcza dłoń dokonała zbezczeszczenia Wizerunku Jasnogórskiej Pani, a tymczasem każdy nieomal dzień przynosi kolejne wieści o podobnych aktach profanacji – ostatnio w Zgierzu oraz na cmentarzu Sióstr Urszulanek w Pniewach. Seryjność tych działań z pewnością nie jest przypadkowa: widać wyraźnie, że chodzi tu w pierwszym rzędzie o wywołanie tej reakcji psychologicznej, bardzo typowej niestety dla osłabionej natury ludzkiej, którą jest przywyknięcie i zobojętnienie wobec wszystkiego, co jest powtarzalne, choćby nawet początkowo wywoływało szok i zgorszenie. Lecz bodaj jeszcze bardziej niepokojące od tej swoistej tresury społecznej, polegającej na stępianiu z zimną metodycznością wrażliwości moralnej, jest zupełnie już nieskrywane pochwalanie i usprawiedliwianie tych czynów, faktycznie zatem podjudzanie do ich ponawiania, jakiego dopuszczają się zorganizowane siły antykatolickie, kaprysem ślepej woli „suwerennego ludu” wyniesione także do godności publicznych.
Zainfekowanie sacrum
Tym, co najbardziej uderza w metodzie stosowanej przez tych, którzy wzbudzają klimat nienawiści i pogardy wobec religii, Kościoła, duchownych i wprost Boga samego, jest niespotykane dotąd natężenie wulgaryzmu, chamstwa, obsceniczności i trywialności. Nawet komuniści, i to w szczytowym okresie prześladowań (przynajmniej w Polsce), w zasadzie nie posuwali się do tego; ich wojna z Kościołem toczyła się, by tak rzec, na wyższym diapazonie, a poza tym wielu z nich zachowywało niejako atawistycznie pewien zabobonny lęk wobec sfery sacrum. „Nowi ateiści” w tym jednym (bo oczywiście nie w żałosnej „argumentacji”) są rzeczywiści nowi, że nie znają już hamulców tego rodzaju. Ich język z pełną świadomością i konsekwencją jest zastosowaniem poetyki „twórczości” klozetowej do mówienia o sprawach Boskich i w ogóle o wszystkim, co dotyczy religii. Obrzydliwość nie jest tu ani przypadkiem, ani marginesem: to forma celowo kształtująca materię spraw. Zniszczyć przez zohydzenie – oto strategia nowego bezbożnictwa. W gruncie rzeczy można się było tego spodziewać od dawna, ponieważ wulgaryzacja, schamienie, obsceniczność i trywialność korodowały wcześniej i w końcu zniszczyły świat oraz język polityki, literatury, sztuk wizualnych, także relacji międzyludzkich – w tym miłości i seksualności, a kultura jest przecież systemem naczyń połączonych, byłoby zatem wręcz dziwne, gdyby nie zainfekowano także sfery religijnej.
Stylizacja szatana
Ani zawstydzająca trywialność, ani zwykłe socjologiczne odniesienia nie powinny nam jednak przesłaniać eschatologicznego wymiaru zdarzeń, które nas dotykają. Spełnia się bowiem w nich to, o czym nauczał w Drugim Liście do Tesaloniczan św. Paweł, iż „działa już tajemnica bezbożności” (2 Tes 2, 7). Tylko w niektórych epokach – tych, których kultury są na to podatne, jak na przykład kultura romantyczna – szatan lubi się stylizować na heroicznego „światłonoścę” i nieszczęśliwego herolda „wolności ducha”. To oblicze trywialnego wieprza lub skunksa obryzgującego wszystko swoim smrodem, które ukazuje dzisiaj, działając takimi narzędziami jak Ruch Palikota, wierniej przecież oddające jego kondycję po buncie i upadku, zdaje się dowodzić jego poczucia pewności, że jego triumf jest bliski, że nic nie uchroni już zepsutej ludzkości przed powszechną apostazją i entuzjastycznym poddaniem się władzy „człowieka grzechu”, „syna zatracenia”, czyli po prostu Antychrysta.
Katechon musi prowadzić
Apostoł Narodów powiada jednak, że ów straszny dzień odstępstwa nie nadejdzie, dopóki w świecie działa siła nazwana przez niego „tym, co powstrzymuje” (gr. katechon, łac. qui tenet). Tę siłę katechoniczną, powstrzymującą – do czasu – Antychrysta chrześcijanie przez wieki wiązali albo z samym Kościołem, a zwłaszcza z jego władzą pontyfikalną, albo z władzą polityczną (zwłaszcza chrześcijańskiego cesarza), albo z jedną i drugą jednocześnie. Strwożeni wzmagającą się dziś tak bardzo „tajemnicą bezbożności” nie możemy nie stawiać sobie pytania, czy katechon już ustąpił, więc zgodnie ze słowami Apostoła: „Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec” (2 Tes 2, 7), czy jednak jeszcze nadal powstrzymuje, a jeśli tak – to gdzie on jest? Musimy wykluczyć, niestety, iżby funkcję tę spełniała jeszcze – i chciała spełniać – władza polityczna. Wystarczy przypomnieć, że żaden z dostojników publicznych, na czele z prezydentem RP, nie zająknął się nawet na okoliczność profanacji na Jasnej Górze. Tym większa więc odpowiedzialność spada na Kościół hierarchiczny jako jedyną już instytucję mogącą być siłą katechoniczną. I w tym wypadku jednak można odnieść uzasadnione wrażenie, że w wypełnianiu tej funkcji katechona naszych biskupów paraliżuje obawa przed posądzeniem o „wtrącanie się do polityki” – jakby owo „wtrącanie się” nie było po prostu obowiązkiem władzy duchownej ze względu na zbawienie dusz. Otoczone zewsząd przez wilki owce muszą tedy wołać o pasterzy, którzy wzmocnią ich zdolność do oporu, wzywając do nieugiętej walki i kierując nią – tak jak to czynił bohaterski biskup męczeńskiego Meksyku José de Jesús Manríquez y Zárate (1884-1951): „Jeśli rewolucja zaatakuje na polu pisma, utwórzmy gazetę przeciwko gazecie, nauczanie przeciw nauczaniu, szkołę przeciw szkole. Jeśli zaatakuje nas przemocą, na tym polu musimy również bronić siebie i naszych dzieci, pomimo znikomości sił, jakimi dysponujemy. Niech rodzice będą niczym lwy, każdy dom niczym forteca, a pierś każdego Meksykanina niczym bastion godności i niezależności”.
prof. Jacek Bartyzel
Za: Nasz Dziennik, Środa, 2 stycznia 2013, Nr 1 (4540)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz