niedziela, 27 stycznia 2013

„Jakieś obce smoki”


„Jakieś obce smoki” - druga część rozmowy z prof. Jarosławem M. Rymkiewiczem


Dodano: 27.01.2013 [17:12]
„Jakieś obce smoki” - druga część rozmowy z prof. Jarosławem M. Rymkiewiczem - niezalezna.pl
foto: Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Nie możemy pozwolić wewnętrznym Moskalom, żeby zawładnęli naszymi umysłami. Nie możemy dać im żadnej szansy – nawet jeśli krew znów musiałaby zostać przelana. – z prof. Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Joanna Lichocka.

Jeszcze pięć lat temu diagnozy, że Polacy mogą utracić swoją tożsamość, by Pan nie postawił.
Bo pięć lat temu wszystko wyglądało inaczej – wyglądało na to, że wiemy, co się wokół nas dzieje – i że to jako tako rozumiemy. To ta ciemność, o której mówiliśmy na początku – to ona powoduje, że nie wiadomo, kto jeszcze jest Polakiem, a kto już nim nie jest. Nie wiadomo też, w tej ciemności, co to znaczy być Polakiem i do czego to zobowiązuje.

Nie wiadomo również, czy jakaś tożsamość, przynależność narodowa jest w ogóle potrzebna. Bo przecież polityk lansowany przez „Gazetę Wyborczą” i część postkomunistycznego establishmentu na nowego lidera obozu władzy i niemal co dzień bywający w głównych telewizjach mówi – musicie wyrzec się polskości. Mówi to tak po prostu, publicznie.
Spróbujmy więc, próbując wydostać się z ciemności, powiedzieć, co to zawsze znaczyło i co to jeszcze znaczy – być Polakiem. Dwie są sprężyny, potężne sprężyny życia, które poruszają niewolniczą społeczność, żyjącą tuż obok nas, wokół nas, na granicy polskości, obie ukryte i utajone – nikt nie chce o nich mówić, nawet wiedzieć nikt o nich nie chce. Pierwsza sprężyna to Strach. Druga sprężyna to Tchórzostwo. To właśnie te dwie ukryte sprężyny decydują o tym, że ci, którzy wyrzekli się (albo chcą się wyrzec – to nie takie łatwe) polskiej tożsamości i zdradzili wielką ideę wolności, ideę, która powołała do istnienia Rzeczpospolitą, stają się, bo muszą się stać, niewolnikami. Strach mówi, że przylecą samoloty i będą bombardować, i wjadą czołgi, i znów będą strzelać, będą pożary i zgliszcza, i będą egzekucje, i znów poleje się krew, i znów będzie nędza. Tchórzostwo mówi, że trzeba będzie wybierać, uciekać lub zostać, wziąć udział lub nie wziąć udziału, coś zaryzykować, może coś stracić, może nawet życie. Tchórzostwo mówi, że najlepiej nic nie ryzykować – najlepiej pokornie godzić się na wszystko, co przynosi życie, czyli, otóż to, zostać niewolnikiem. Można oczywiście powiedzieć, że Strach i Tchórzostwo są zakodowane w głębi istnienia naszego gatunku, nawet więcej, w głębi wszelkiego życia – zając boi się jastrzębia, a wiewiórka ucieka przed kotem. Nawet rośliny się boją. No dobrze. Ale wolność to jest właśnie to, a nawet tylko to, co mówi nam, że nie wolno poddać się swojemu Strachowi i trzeba zapanować nad swoim Tchórzostwem. Wtedy zapanuje się nad swoim życiem i będzie się wolnym człowiekiem. A jeśli mówi nam to nasza wolność, to znaczy, że mówi nam to nasza polskość. Właśnie dlatego wiele wieków temu stworzyliśmy tu, na tej ziemi, państwo odwiecznej (teraz już odwiecznej) wolności – Rzeczpospolitą Wolnych Polaków.

Mówi Pan, żebyśmy nie mieli złudzeń – błądzimy w ciemności, a więc nie radzimy sobie, po PRL‑u okazaliśmy się zbyt słabym narodem, by mieć niepodległość. A jednocześnie oczekuje Pan od Polaków, którzy mają świadomość albo przeczucie tego, o czym Pan mówi, i biorą ostatnio tak licznie udział w ogromnych manifestacjach, twardych decyzji.
Te manifestacje mówią wyraźnie, że jest w Polsce społeczność, i to bardzo liczna, która pragnie zachować swoją przynależność narodową i znaleźć jakiś sposób na odbudowę narodu i państwa. Fundamentalne musi być rozpoznanie, co w tej sprawie da się zrobić. Trzeba – jeśli chcemy z tej ciemności, z tej dziejowej niejasności, w której obecnie żyjemy, wyjść na drogę, która doprowadziłaby nas do niepodległości – zwrócić się do przeszłości i szukać sytuacji analogicznych lub choćby trochę tylko podobnych do tej, w której teraz się znaleźliśmy. Polacy, pozbawieni swojego państwa, kilka razy w dziejach nowożytnych znajdowali się na krawędzi istnienia, nawet mogło się wydawać, że już znikają i że niebawem w ogóle ich nie będzie. Ale zawsze, po klęskach, które stawiały ich na tej krawędzi, odnajdywali sposób, by się przemienić i odbudować swoją tożsamość, którą już tracili. Myślę o wszystkich powstaniach narodowych, które często przedstawiane są teraz jako okropne nieszczęścia i straszliwe klęski, a które ja uważam za wielkie polskie zwycięstwa.

Oficjalna wersja rządzących elit brzmi, że to nieodpowiedzialne, szkodliwe marzycielstwo Polaków. Wypowiedzi niektórych rządowych publicystów właściwie niczym się nie różnią od wykładni obowiązującej po Powstaniu Styczniowym, a prezentowanej nam przez carskich urzędników.
„Podłe powstanie” – tak mówią, kilkanaście lat po Powstaniu Styczniowym, zruszczeni bohaterowie opowiadania Stefana Żeromskiego „Echa leśne”. Wcale bym się nie zdziwił, gdybym teraz usłyszał w reżimowej telewizji takie sformułowanie. No bo to przecież było podłe – wszyscy zginęli lub poszli na Sybir. Jak tak można – przelewać niepotrzebnie krew i ginąć za Polskę – kiedy można żyć wesoło i balować na salonach. Chyba tylko jakiś podlec nie chce żyć wesoło i wzywa do umierania. Telewizor z pewnością tak właśnie teraz myśli swoim przygłupim telewizyjnym rozumem. Historyczna prawda jest zaś taka, że każde nasze powstanie, każde zachwianie nie tylko polskiej tożsamości, ale w ogóle polskiej możliwości istnienia – przez pacyfikacje, masowe zsyłki na Sybir, przez przelew krwi – każde powstanie, mimo że każde było militarną klęską, było zwycięskie. Wszystkie nasze wielkie powstania były wielkimi zwycięstwami polskiej cywilizacji. Było bowiem tak, że po każdym powstaniu, po każdym rozlewie krwi polskość odradzała się i przemieniała. Tak było po Konfederacji Barskiej, po Powstaniu Listopadowym, tak było po tym najstraszniejszym z powstań, Powstaniu Styczniowym, i tak było po Rewolucji 1905 roku. Mimo upływu krwi, a może dzięki niemu, mimo straszliwych moskiewskich prześladowań, zniszczeń materialnych i duchowych, następowało odnowienie polskiej cywilizacji. Za każdym razem przemieniała się ona w coś w swoim sposobie bycia nowego, nieoczekiwanego. Dlaczego? Nie wiem. W tym jest jakaś polska tajemnica – tajemnica polskiego na tej ziemi bytowania. Może to jest tak, że gniew i krew – i cierpienie, i pragnienie zemsty – przebudowują dusze ludzkie. I może dlatego – po takiej przebudowie duchowej, przebudowie duszy całego narodu – zmienia się też, bo musi się zmienić, cywilizacja, którą on tworzy i w której żyje. Po Powstaniu Styczniowym i po Rewolucji 1905 roku, i po Powstaniu Warszawskim dusza polska nie mogła przecież wyglądać tak, jak wyglądała przed tymi strasznymi wydarzeniami – musiała sprostać temu, co się wydarzyło, przyjąć to do wiadomości, uleczyć się ze swoich cierpień, dać sobie radę ze swoim bólem i gniewem, a więc, w konsekwencji, musiała też wypracować jakieś nowe sposoby swojego istnienia oraz swojej artykulacji. W tym właśnie należałoby upatrywać przyczynę radykalnych przemian cywilizacyjnych, które następowały po naszych powstaniach narodowych. Ci, którzy ginęli, nie wiedzieli, jakie skutki będzie miała ich ofiara – nie wiedzieli bowiem, jak skorzystają z ich ofiary i co zrobią ze sobą ich potomkowie. Ale przecież ginęli dla nich – żeby ci potomkowie mogli żyć inaczej, niż oni żyli. Chęć przemiany życia, przemiany duchowej i cywilizacyjnej, nazywać – jak to się teraz czyni – szaleństwem lub szkodliwym marzycielstwem – to jest nikczemne. Także głupie i źle świadczące o poziomie umysłowym tych, którzy to robią.

Pod Chromakowem, 10 sierpnia 1863 roku, stu dwudziestu powstańców po nieudanym starciu z rosyjskim oddziałem schroniło się w zabudowaniach gospodarczych folwarku. W stodole czy owczarni. Otoczyli ich Moskale, podpalili budynek, spalili wszystkich żywcem. Tam zginął mój wujeczny prapradziadek. Zachował się zbiorowy akt zgonu w księgach parafialnych. Podaję w wersji oryginalnej: „Działo się we Wsi Lutocinie dnia jedenastego Sierpnia Tysiąc Ośmset Sześćdziesiąt Trzeciego roku o godzinie dziewiątej rano. Stawili się Andrzej Szczesiak lat trzydzieści i Marcin Dobies lat trzydzieści jeden mający obydwa gospodarze w Lutocinie zamieszkali i oświedczyli że w dniu dziewiątym bieżącego miesiąca i roku o godzinie dwunastej w południe Umarło osób wogóle sto dwadzieścia, których imiona, nazwiska, wiek i miejsce urodzenia i z kogo stawającym niewiadomo. Po przekonaniu się naocznie o zejściu ich, Akt ten stawającym przeczytany, przez Nas podpisany został. Stawający pisać nie umieją. X. Wincenty Tabędzki Wikaryusz Lutociński specjalnie delegowany przez Biskupa Nominata Płockiego do podpisywania aktów Stanu Cywilnego”.
Kilka miesięcy wcześniej, w lutym tegoż roku 1863, urodziła się Maria Rodziewiczówna. Rok później przyszedł na świat Stefan Żeromski. Minęło jeszcze trzy lata i w roku 1867 urodził się Józef Piłsudski. Można ich nazwać – a wraz z nimi tych wszystkich Polaków, którzy urodzili się w połowie lub w drugiej połowie lat sześćdziesiątych – pokoleniem Powstania Styczniowego. Jak żyli i co zrobili w życiu, oraz kim się dla nas później stali – to wszystko zostało bowiem zdeterminowane, można powiedzieć: zaprogramowane przez krwawe wydarzenia lat 1863–1865. To było pokolenie, które, korzystając z doświadczeń lat sześćdziesiątych – doświadczeń Powstania, ale i doświadczeń pacyfikacji – miało wymyślić i stworzyć nowy kształt polskiej cywilizacji – nadać nowe kształty życiu polskiemu. Dokonało tego dzieła. Józef Piłsudski zakończył je, stając w roku 1918 na czele państwa polskiego, odrodzonej Rzeczypospolitej, która – zwrócona i ku przeszłości, i ku przyszłości – miała być formą nowej polskiej cywilizacji. Gdyby – mówiąc metaforycznie – nie tych stu dwudziestu spalonych w stodole, o których Pani opowiada, gdyby ich tam, pod Chromakowem, w sierpniu, Moskale nie otoczyli i nie spalili, gdyby nie wszystkie inne masakry, gdyby nie krew polska wtedy przelana, nie byłoby pokolenia roku 1863 – pokolenia zaprogramowanego przez ten rok. Rodziewiczówna, Żeromski i Piłsudski mieliby jakieś zupełnie inne (teraz dla nas niewyobrażalne) doświadczenia i mieliby jakieś zupełnie inne życiorysy – pewnie opuściliby Polskę i zamieszkaliby, nie chcąc pogodzić się z postępującą i coraz obrzydliwszą rusyfikacją, gdzieś na emigracji. Wszystko wyglądałoby więc zupełnie inaczej, Polska, przez następne sto i dwieście lat, wyglądałaby zupełnie inaczej. A i Pani życie, Pani Joasiu, i moje – bo i to trzeba wziąć tu pod uwagę – wyglądałoby zupełnie inaczej. W roku 1914 Pierwsza Kadrowa nie wyruszyłaby z Krakowa do Kielc, w roku 1918 Piłsudski nie zostałby Naczelnikiem państwa polskiego, które może w ogóle by nie powstało – bo kompletnie zrusyfikowani Polacy już nie chcieliby mieć swojego państwa, zrezygnowaliby na zawsze ze swoich szkodliwych marzeń o niepodległości. Niepodległa Polska nie byłaby im do niczego potrzebna. Jest w tym jakaś nauka i dla nas, teraz bardzo aktualna. Rozmawialibyśmy sobie z Panią tutaj po rosyjsku – ale na jakiś inny, jakiś ruski temat. W roku 1895 nie ukazałoby się opowiadanie Żeromskiego „Rozdziobią nas kruki, wrony” – jedno z największych arcydzieł literatury polskiej – przerażająca, posępna analiza stanu polskiej duszy – opowiadanie, z którego Polacy dowiedzieli się wtedy, kim są oraz skąd się wzięli. W roku 1920 nie ukazałoby się „Lato leśnych ludzi” Marii Rodziewiczówny, wielki – najwspanialszy po „Panu Tadeuszu” – hymn ku chwale polskości. To wszystko by się nie stało, i jeszcze wiele innych rzeczy by się nie stało, bo nie byłoby pokolenia roku 1863 i cywilizacja polska nie odrodziłaby się, nie mogłaby się odrodzić dzięki krwi przelanej. Gdyby nie tych stu dwudziestu tam spalonych, a wśród nich Pani prapradziadek wujeczny. To dzięki nim jesteśmy teraz Polakami – może marnymi, może niegodnymi ich ofiary – ale jesteśmy. I tu jest właśnie ta nauka dla nas – teraz aktualna. Nie możemy pozwolić wewnętrznym Moskalom, żeby zawładnęli naszymi umysłami. Nie możemy dać im żadnej szansy – nawet jeśli krew znów musiałaby zostać przelana.

Czy to oznacza, że na serio uważa Pan, iż Polacy będą musieli stanąć przed perspektywą walki zbrojnej? Czy uważa Pan, że będziemy musieli wieszać naszych zdrajców, wewnętrznych Moskali? I że czeka nas jakiś rodzaj wojny domowej?
Ale Pani chce, żebym ja tu przyszłość przepowiadał, a ja tego nie potrafię. A nawet uważam, że teraz to nikt tego nie potrafi. O tym już mówiliśmy – nasz język nas zawiódł, pewnie zresztą z naszej winy – i nie mamy takich słów, przy pomocy których moglibyśmy skutecznie mówić o naszym losie – jak on będzie w przyszłości wyglądał. Błądzimy w językowym mroku, nie wiedząc dobrze, gdzie żyjemy oraz kim jesteśmy. Ja się trochę znam na przeszłości, na pewnych jej kawałkach, bo jestem z zawodu historykiem literatury – no, emerytowanym, ale jestem. I tylko patrząc w przeszłość, szukając w niej wskazówek, jakichś analogii do naszych obecnych przeżyć, naszej obecnej sytuacji, mogę odpowiedzieć na Pani dramatyczne (a i dość kłopotliwe) pytanie. Ale niejasno, bardzo niejasno, bowiem, nie wspominając już o przyszłości, która zagadkowo milczy, to i przeszłość nie przemawia do nas wyraźnie, nie artykułuje precyzyjnie swoich napomnień i wskazówek. Przeszłość przemawia symbolami, metaforami, jakimiś analogiami niejasnymi. Trochę jak poezja przemawia – bo bywa, że trochę bełkocze – nie wiedząc dobrze, co chce powiedzieć. Cóż więc mówi nam teraz, w swoim symbolicznym języku, przeszłość? Mówi, po pierwsze, że przelana krew to jest coś, co się narodowi opłaca – o tym już mówiliśmy w związku z Powstaniem Styczniowym. Z rozlanej krwi wyrastają nowe pomysły cywilizacyjne. Mówi, po drugie, że przelana wspólnie krew tworzy wspólnotę narodową – wprzód tworzy, a później jest jej spoiwem. I to też Powstanie Styczniowe dowiodło – to było wspólne przedsięwzięcie i wspólny bój szlacheckich synków, chłopców z dobrych domów i chłopców od warsztatów rzemieślniczych, ślusarzy, szewców i stolarzy. Warszawscy sztyletnicy, ci, co w 1863 zabijali zdrajców na ulicy, najdzielniejsi z powstańców, to była warszawska biedota. Ta wspólnota okazała się trwała, to przecież właśnie dlatego, że ona uformowała się w roku 1863, Piłsudski, który odziedziczył tę tradycję, mógł stać się w roku 1905 przywódcą robotniczym. A Solidarność przegrała, została spacyfikowana w grudniu roku 1981 właśnie dlatego, że nie udało się jej stworzyć nowej, trwałej, niezłomnej wspólnoty – krew nie została przelana albo przelano jej za mało. Przeszłość, nasza przeszłość narodowa, mówi, po trzecie, że jeśli chce się godnie istnieć, to trzeba coś, od czasu do czasu, tu, w naszych warunkach, między Moskalami a Prusakami – trzeba coś zaryzykować. Wszystkie nasze powstania – od Baru do Warszawy – to były imprezy ryzykanckie. Ja uważam, że na tym naszym ryzykanctwie nieźle żeśmy wychodzili. Nie ma wolności bez ryzyka, można nawet powiedzieć, że wolność, sama w sobie, to straszne ryzyko. Dzikie ryzykanctwo. Taka jest więc – może trochę niewyraźna – odpowiedź przeszłości na Pani pytanie. Nawet jeśli wreszcie się okaże, że wewnętrznych Moskali jest tutaj więcej niż nas, to może przyjdzie taka chwila, a może przyjść musi – że będziemy musieli trochę zaryzykować.<
Żródło: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz