niedziela, 27 stycznia 2013

Korzenie Brukseli ,czyli jakich mamy sojuszników.




Kongo. Zapomniane ludobójstwo


Pamiętacie Henry'ego Mortona Stanleya, tego od słynnych słów: „Doktor Livingstone, jeśli się nie mylę?". Ów megalomański odkrywca Afryki, którego imieniem nazwano słynne wodospady na rzece Kongo, a także liczne jeziora, wzgórza i miejscowości, był zwykłym zbrodniarzem, oprawcą i grabieżcą, i to na masową skalę. Jego kabotyńskie wyprawy, którymi zachwycała się socjeta w Londynie i Paryżu w ostatniej ćwierci XIX w., kosztowały życie setki bezimiennych tragarzy, często porywanych i knutem zmuszanych do pracy ponad siły.
Los „odkrytych" w ten sposób obszarów i ludów był jeszcze gorszy. Zgotował go m.in. belgijski monarcha Leopold II, bohater wydanej przez Świat Książki publikacji Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce". Jest to historia jednej z największych i najokrutniejszych, a zarazem najbardziej zapomnianych machin przemocy w historii.
Rzeźnik Konga
Pamięć bywa kapryśna. Szczególnie ta zbiorowa, bo zaprzęgnięta w jarzmo różnych polityk historycznych. Dlatego tak łatwo zapominamy o rzeziach, których doświadczyło globalne Południe. Te ludobójstwa stanowią jednak wciąż niezabliźnioną ranę dla świata pozaeuropejskiego. Zachodnia hegemonia kulturowa każe im wierzyć, że jedyne godne pamięci zbrodnie masowe popełniono podczas II wojny światowej lub szerzej – „w erze totalitaryzmów" w Europie. Całe ludy starte z powierzchni ziemi w epoce kolonialnej padają wciąż ofiarą naszego historycznego europocentryzmu.
Głośna książka Hochschilda koryguje ten wypaczony obraz. Amerykański autor wydobywa z niepamięci jeden z najbardziej wstrząsających epizodów nowoczesności – przekształcenie ogromnego kraju w centrum Afryki – Konga – w obóz pracy przymusowej. Ceną 25 lat istnienia tego obozu była eksterminacja co najmniej ośmiu, a być może nawet 12 mln ludzi, czyli połowy populacji kraju (dla porównania podczas II wojny światowej Polska straciła ok. 20 proc. obywateli).
Wszystko zaczęło się od wypraw Stanleya oraz konferencji w Berlinie w 1885 r., podczas której władcy Europy podzielili między siebie to, co jeszcze zostało z niepodległej Afryki. Królowi Belgów przyznano wówczas ogromny obszar dorzecza rzeki Kongo. Na zagarniętych obszarach Leopold zorganizował tzw. Wolne Państwo Kongo, będące jego prywatną własnością, a całą ludność zamienił w niewolników pozyskujących kauczuk. System ekonomiczny był zarazem aparatem represji. Interes Leopolda kręcił się doskonale, a tzw. świat cywilizowany przeżywał kauczukowy boom, który do dziś jest elementem popularnej wizji belle epoque.
Historia Konga pod rządami króla Belgów Leopolda II jest pod wieloma względami emblematyczna dla dziejów ekspansji kolonialnej europejskiego kapitalizmu drugiej połowy XIX w. Znajdziemy tu ideologię misji cywilizacyjnej, jakże bliską dzisiejszym zwolennikom interwencji humanitarnych i militarnego promowania demokracji. Zobaczymy europejskie kapitały, zbijające krocie na niewolnej sile roboczej – tańszej nawet niż w dzisiejszych Chinach. Poznamy zinstytucjonalizowane formy odczłowieczania ofiar, zadawanych masowo cierpień i śmierci, których nie powstydziliby się oprawcy z Guantánamo i operatorzy dronów w Afganistanie czy w Strefie Gazy. Takie zestawienia nie są nadużyciem i nie będą nim, dopóki kolonializm nie przejdzie do historii. Na razie, odnowiony i przepoczwarzony, trzyma się mocno.
Hochschild podkreśla, że państwo Leopolda stanowiło jedynie czubek góry lodowej. Rozwijająca się postkolonizacyjna historiografia powoli odzyskuje przerażającą prawdę o systemie grabieży, eksploatacji i ludobójstwa. Opracowania historyków takich jak Mike Davis, Robin Blackburn, Bouda Etemad czy Enzo Traverso ukazują skalę zniszczenia, która przekracza wszystko, czego Europa doznała w XX w. W Sierra Leone pod rządami brytyjskimi zlikwidowano 90 proc. z półtoramilionowej populacji. Na Cejlonie z ok. 5–8 mln mieszkańców po rządach Londynu pozostał milion. W Sudanie w ciągu dwóch dekad okupacji i tłumienia antykolonialnego powstania Mahdiego spadek demograficzny osiągnął 75 proc.
Podmiotowość ofiary
Historia jest fałszywa nie tylko wtedy, gdy przemilczamy zbrodnie, ale także wtedy, gdy nie dostrzegamy oporu, jaki stawiano zbrodniarzom. Amerykańskiemu autorowi udało się naprawić obraz kolonialnego Konga w obu tych aspektach. Hochschild przypomina kongijskich powstańców. Prowadzeni przez wodzów, takich jak Kandolo i Nzansu, walczyli przez wiele lat.
W książce amerykańskiego pisarza Afrykanie nie są jedynie bezradnymi ofiarami lub biernymi adresatami współczucia szlachetnych Europejczyków i Amerykanów. Mimo niedostatku dokumentów Hochschild stara się jak najczęściej oddawać im głos, cytując relacje spisywane przez antropologów i ewangelickich misjonarzy, a także przywołując pieśni kongijskie i konfrontując je z rasistowską poezją kolonizatorów. Ta część pracy Hochschilda była najtrudniejsza, ale chyba najważniejsza. Dzięki niej zyskujemy świadomość podmiotowej roli Afrykanów, dowiadujemy się, że pozytywne efekty walki przeciw systemowi kolonialnemu zawdzięczają przede wszystkim sobie.
Autor „Ducha króla Leopolda" zestawia ludobójstwo w Kongu z późniejszym o 40 lat Holocaustem. Pod pewnymi względami są to jednak wydarzenia trudne do porównania. Także dlatego, że Holocaust należy już przede wszystkim do historii. Nie ma państwa ani organizacji politycznej, które go wymyśliły, zorganizowały i przeprowadziły. Zostały pokonane w wojnie, a ich funkcjonariusze w większości osądzeni.
Tymczasem monarchia belgijska istnieje w najlepsze. W centrum Brukseli naprzeciw gmachów Unii Europejskiej stoi wielki pomnik króla Leopolda, a wzniesione przezeń pełne zakłamań muzeum afrykańskie przyjmuje tysiące zwiedzających. Nigdy nie było mowy nie tylko o osądzeniu sprawców czy zadośćuczynieniu ofiarom, ale nawet o przyznaniu ludobójstwu w Kongu należytego miejsca w podręcznikach. W skali międzynarodowej istnieje wciąż system, w ramach którego powstało państwo Leopolda. Istnieją mechanizmy ekonomiczne spychające Afrykę na peryferie globalnej gospodarki.
Być może Europejczycy są w stanie pamiętać Holocaust, bo w nim jednak byli także ofiarami, a to pozwala jakoś oswoić zbrodnię. W przypadku Konga i innych krajów skolonizowanej Afryki grają wyłącznie rolę katów, a to już jest ciężar, którego nie można znieść. Nic dziwnego, że książka Hochschilda wzbudziła niezadowolenie w belgijskim establishmencie. Najwyraźniej duch króla Leopolda wciąż straszy.
Dziś negowanie Holocaustu jest w powszechnym odczuciu niedopuszczalne, a w wielu krajach stanowi przestępstwo. O przezwyciężeniu ponurej spuścizny Leopolda będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy dyskredytujące stanie się negowanie zbrodni kolonializmu.
Adam Hochschild „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce", przeł. Piotr Tarczyński, Świat Książki, Warszawa 2012, s. 464, 44.90 zł
Artykuł został opublikowany w tygodniku "Przekrój" w marcu 2012 roku
Przekrój


Które światowe mocarstwa mają problemy z pamięcią?

Zapomniane krwawe zbrodnie

Autor: Wiktor Ferfecki
17:12
08.01.2012
Rok 2011 skończył się potężną awanturą dyplomatyczną między Francją i Turcją. Powodem było przyjęcie przez francuskie Zgromadzenie Narodowe ustawy przewidującej kary za publiczne negowanie popełnionego przez Turków ludobójstwa Ormian, do którego doszło w czasie I wojny światowej. Turcy zagłady Ormian nie nazywają ludobójstwem. W odwecie zarzucili Francji, że to ona ma kłopoty z pamięcią, bo sama dopuściła się rzezi w Algierii na przełomie lat 50. i 60.
Członkowie plemienia Herero ocalali z niemieckiego ludobójstwa (Fot. Wikipedia)
Członkowie plemienia Herero ocalali z niemieckiego ludobójstwa (Fot. Wikipedia)
Problem z odpowiedzialnością za popełnione przez siebie zbrodnie ma wiele państw świata. Okazuje się jednak, że są wśród nich również cywilizowane kraje, które dziś najgłośniej krzyczą przeciw łamaniu praw człowieka w różnych zakątkach globu. Informacje o obozach koncentracyjnych, które Brytyjczycy zakładali w Kenii, dopiero niedawno nieśmiało zaczęły pojawiać się w mediach. Japonia po dziś dzień ma kłopoty z pamięcią o ludobójstwie w Chinach. Z kolei w Belgii wciąż na cokołach stoi król Leopold II, jeden z najbardziej krwawych tyranów w historii, odpowiedzialny za śmierć pod koniec XIX wieku kilkunastu milionów mieszkańców Kongo.
O niektórych zdarzeniach ze swojej przeszłości najpotężniejsze państwa świata chciałyby zapomnieć. Przedstawiamy krwawą listę zapomnianych masowych zbrodni, które wywołują od czasu do czasu napięcia dyplomatyczne, o których jeszcze niedawno milczały światowe media i których ofiary często bezskutecznie starają się o odszkodowania.
Ludobójstwo Ormian, 1915-1917. Sprawca: Turcja
Powodem konfliktu dyplomatycznego między Francją i Turcją było jedno z największych ludobójstw w historii ludzkości. Mogło pochłonąć nawet 1,5 miliona ofiar, a odpowiedzialność za te wydarzenia spoczywa na radykalnych nacjonalistach Młodoturkach, którzy w 1913 roku przejęli stery w państwie.
Młodoturcy ogłosili dżihad, czyli świętą wojnę z niewiernymi i przystąpili do planu eksterminacji Ormian, ich zdaniem kolaborujących z Rosją. W wyniku czystki zginęło około 1,5 miliona osób. Wobec Ormian stosowano często wymyślne metody zabójstw i tortur. Ofiary wieszano, rozstrzeliwano, zakopywano żywcem i zrzucano w przepaści górskie. Często w ramach tortur przybijano im podkowy do stóp. Jednak najwięcej ofiar przyniosły wycieńczające marsze na tereny pustynne, na których Ormian osadzano często w obozach koncentracyjnych.
– Eksterminacja Ormian miała charakter szczególny, bo te społeczności koegzystowały ze sobą zgodnie na przestrzeni setek lat – mówi prof. Krzysztof Kubiak, badacz konfliktów zbrojnych. Zauważa jednak, że w odniesieniu do tej zbrodni wciąż istnieje wiele znaków zapytania. – Podczas I wojny światowej na terytorium Turcji rzeczywiście zaczęły powstawać ormiańskie oddziały partyzanckie inspirowane przez Rosję. Turcy podjęli więc decyzję o prewencyjnym wysiedleniu ludności do obszarów nadgranicznych. Pojawia się wątpliwość, czy gigantyczne ofiary były efektem zaplanowanej polityki, czy też pogrążona w wojnie Turcja nie poradziła sobie z zadaniem logistycznym, jakim był transport tych ludzi – mówi.
Te wątpliwości stara się wykorzystać Turcja, utrzymując, że Ormianie padli ofiarą epidemii. Oficjalnie podaje też zdecydowanie niższą liczbę ofiar niż większości niezależnych historyków. – Po II wojnie światowej, z racji swojego położenia Turcja była ważnym członkiem NATO, więc Zachód trochę ją rozpieszczał. Nie ułatwiło to rozliczenia z mroczną przeszłością. Równolegle do rzezi Ormian na terenie Turcji doszło do zagłady Asyryjczyków, w której zginęło kilkaset tysięcy osób – podkreśla historyk prof. Wojciech Roszkowski.
– Masową zbrodnią była odmowa ewakuacji do Francji kilkudziesięciu tysięcy algierskich żołnierzy, walczących we francuskich wojskach pomocniczych. W grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy ofiar - uważa prof. Krzysztof Kubiak.
Masakry w Algierii, 1954-1962. Sprawca: Francja
 W konflikcie dyplomatycznym wokół rzezi Ormian Turcja wypominała Francji ofiary wojny w Algierii. Francuzi woleliby o niej nie pamiętać. Francuski parlament dopiero w latach 90, przyznał, że w Algierii faktycznie toczyła się wojna i zaczął stosować to określenie w oficjalnych dokumentach. Powód? Francja, która sama kilka lat wcześniej wyzwoliła się spod niemieckiej okupacji, stosowała w Algierii metody kojarzące się z Gestapo.
Relacje na ten temat zaczęły pojawiać się we francuskich mediach stosunkowo niedawno. Wynika z nich, że do tortur wykorzystywano często prąd elektryczny podłączony do genitaliów, albo litry wody wlewane do żołądka. Ciemną kartą wojny jest też akcja pacyfikacyjna, przeprowadzona przez Francuzów w 1957 r. w setkach algierskich miejscowości. Do specjalnych obozów odosobnienia przeniesiono nawet dwa miliony osób.
Wojna algierska pochłonęła według różnych szacunków od kilkudziesięciu tysięcy do pół miliona ofiar. Francuzi bronią się mówiąc, że algierscy partyzanci również korzystali z brutalnych metod, w tym z zamachów bombowych wymierzonych w ludność cywilną.
Jednak zdaniem prof. Krzysztofa Kubiaka, o podejściu Francuzów do Algierii najlepiej świadczy to, co zrobili już po zakończeniu działań wojennych. – Masową zbrodnią była odmowa ewakuacji do Francji kilkudziesięciu tysięcy algierskich żołnierzy, walczących we francuskich wojskach pomocniczych. Algieria po odzyskaniu niepodległości brutalnie się z nimi rozprawiła. Szacunki są nieostre, ale w grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy ofiar –tłumaczy.
Wojna w Algierii to nie jedyna ciemna karta kolonializmu, do której niechętnie przyznają się francuskie władze. W 1947 roku Francja krwawo stłumiła powstanie na Madagaskarze, które wywołała ludność domagająca się własnej państwowości. Pierwsze pełne dane o akcji pacyfikacyjnej, w której zginęło około 90 tys. Malgaszów, podano we Francji niemal pół wieku później.
Pomnik w Nairobi generała Dedana Kimathiego, bohatera kenijskiego powstania przeciw Brytyjczykom (Fot. Wikipedia)
Pomnik w Nairobi generała Dedana Kimathiego, bohatera kenijskiego powstania przeciw Brytyjczykom (Fot. Wikipedia)
Obozy koncentracyjne w Kenii, 1952-55 r. Sprawca: Wielka Brytania
Choć do krwawego stłumienia przez Wielką Brytanię powstania w Kenii doszło ponad pół wieku temu, szokujące fakty na ten temat zaczęły wypływać na światło dzienne dopiero ostatnio. Caroline Elkins, profesor historii z Harvardu, dostała w 2006 roku nagrodę Pulitzera za książkę o obozach koncentracyjnych, które w Kenii tworzyli Brytyjczycy. Niedługo później do brytyjskich sądów zaczęły trafiać wnioski o rekompensaty dla poszkodowanych Afrykańczyków, którzy byli torturowani, gwałceni, a nawet kastrowani.
Powstanie w Kenii wybuchło z przyczyn ekonomicznych. Większa cześć ziemi uprawnych znajdowała się w rękach białych osadników, co pogłębiało frustrację rdzennych mieszkańców. Brytyjscy okupanci do stłumienia powstania przystąpili z pełną brutalnością. Na porządku dziennym były egzekucje, tortury oraz gwałty za pomocą rozbitych butelek. Choć Brytyjczycy mówią o oficjalnej liczbie ofiar w wysokości 11 tys., w rzeczywistości mogło być ich nawet siedmiokrotnie więcej.
Najgłębszym cieniem na działania Brytyjczyków kładą się obozy koncentracyjne. Poddani Jej Królewskiej Mości stosowali je już na przełomie XIX i XX wieku w południowoafrykańskich wojnach burskich. Wykorzystywanie takich metod po II wojnie światowej może jednak wydawać się szczególnie szokujące. Do obozów koncentracyjnych miało trafić nawet 90 tys. Kenijczyków.
Wielkiej Brytanii przez wiele lat udawało się utrzymywać mit, że stłumienie powstania w Kenii było „czystą wojną”, bo w tym kraju pracowało w tym czasie tylko kilku, starannie wyselekcjonowanych dziennikarzy. Nawet dziś, gdy wiedza na temat kenijskich zbrodni staje się powszechna, Wielka Brytania ma problem z odpowiedzialnością. W 2010 roku brytyjskie władze ogłosiły, że za krwawe wydarzenia odpowiedzialność ponoszą nie kolonialiści, ale niepodległe władze kenijskie, które ich zastąpiły.
"Masakry w Nankinie cechowała sięgająca granic perwersji pomysłowość" - pisze prof. Jakub Polit w książce "Smutny Kontynent".
Gwałt Nankinu, 1937-1938. Sprawca: Japonia
Masakra ludności cywilnej w Nankinie to jedna z najkrwawszych kart w najnowszej historii powszechnej. Mimo to Japończycy wciąż przyznają się do niej niechętnie. Japońskie władze po raz pierwszy oficjalnie przeprosiły za nią w 1995 roku, a w 2007 roku około stu polityków partii rządzącej uznało zbrodnię nankińską za prowokację. Nie powinno więc dziwić, że wokół zbrodni w Nankinie regularnie wybuchają napięcia na linii Tokio-Pekin.
Od lat 20. Chiny tonęły w wojnie domowej między komunistami i narodowcami. W 1937 roku sytuację postanowiła wykorzystać Japonia. Pod koniec roku wkroczyła do ówczesnej stolicy kraju Nankinu i przystąpiła do eksterminacji ludności cywilnej. Z powodu braku amunicji egzekucje szybo zastąpiły inne wymyślne metody zbrodni.
„Masakry w Nankinie cechowała sięgająca granic perwersji pomysłowość. Ofiary zakopywano żywcem, traktowano końmi i czołgami, wieszano za języki na hakach. Niektórych, zakopanych w ziemi po pas, kazano rozszarpywać wielkim psom, innych krzyżowano, przybijano do drzew i słupów telegraficznych, obdzierano im pasy skóry, odcinano nosy i uszy” – pisze historyk prof. Jakub Polit, znawca dziejów Azji, w książce „Smutny kontynent”.
Dodaje, że cesarskie wojska wymyślały też „zabawy”, mające urozmaicić rzezie. „Jedną z ulubionych zabaw było wpędzanie Chińczyków na dachy drewnianych domów, oblewanie parteru benzyną i podpalanie. (…) Inny rodzaj rozrywki polegał na wpędzanie nago do lodowatej w grudniu i styczniu wody Yangzi; (…) próbujących wypłynąć ostrzeliwano i obrzucano grantami. Dzieci, a nawet niemowlęta nadziewano na bagnety” – pisze prof. Jakub Polit.
W Nankinie zginęło od 50 do 400 tysięcy ludzi. Japońskie wojska dopuściły się też tam prawdopodobnie największego zbiorowego gwałtu w historii. Zgwałcono do 20 do 80 tys. kobiet, które zwykle później mordowano. Ofiar byłoby pewnie więcej, gdyby nie… miłośnik Hitlera, członek niemieckiej partii socjaldemokratycznej John Rabe, który zaangażował się w tworzenie w stolicy Chin stref bezpieczeństwa. W Nankinie mogło zginąć nawet dwukrotnie więcej osób niż w atakach atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
Dlaczego wiedza na temat masakry jest tak ograniczona? Zdaniem historyka prof. Wojciecha Roszkowskiego, przypominanie Japończykom o tej zbrodni nie było na rękę Amerykanom, okupującym ten kraj po II wojnie światowej. –W tamtym okresie pozycję w Japonii budowała partia komunistyczna. Rozliczenie za wojnę z Chinami mogłoby wzbudzić niepokoje i pomóc japońskim komunistom – tłumaczy.
Jedną z najczęstszych kar stosowanych w Kongo za króla Leopolda II było ucięcie dłoni (Fot. Wikipedia)
Jedną z najczęstszych kar stosowanych w Kongo za króla Leopolda II było ucięcie dłoni (Fot. Wikipedia)
Ludobójstwo w Kongo, koniec XIX w. Sprawca: Belgia
Myśląc o największych zbrodniarzach współczesnej historii, jednym tchem wymieniamy najczęściej Adolfa Hitlera, Józefa Stalina i Mao Zedonga. Miejsce w ich gronie powinien również zająć belgijski król Leopold II, sprawca ludobójstwa w Kongo. Jego imponujący pomnik konny wciąż stoi w Brukseli. O problemach z pamięcią Belgów świadczy też fakt emisji w 2007 roku złotej monety upamiętniającej postać krwawego monarchy.
Pod koniec XIX wieku Kongo było państwem wyjątkowym pod względem prawnym, bo stanowiło prywatną własność jednego człowieka – króla Leopolda II. Traktował swój kraj jak folwark, w którym nie liczą się żadne wartości oprócz wyśrubowanych norm wydobycia surowców mineralnych i kauczuku.
– Leopold II stworzył specyficzny system. Mieszkańców Konga pozbawił wolności osobistej i zmusił do katorżniczej pracy. Wprowadził system odpowiedzialności zbiorowej, a jedną z najpopularniejszych form kary było odcięcie dłoni, co w warunkach afrykańskich oznacza skazanie na śmierć głodową. Tę karę stosowano także w odniesieniu do dzieci – mówi prof. Krzysztof Kubiak. – Wygłodzenie, niewolnicza praca i wybuchy epidemii w obozach pracy kosztowały życie nawet 15 milionów ludzi. Okazuje się, że pogoń za zyskiem może wywierać równie niszczący wpływ na populację lokalną, jak na przykład ideologia Czerwonych Khmerów w Kambodży –dodaje.
Zbrodnie Leopolda II wyszły na jaw dopiero w 1908 roku. Wybuchła afera, której efektem było przejęciem kontroli nad kolonią przez belgijskie państwo. W upamiętnieniu dramatu w Kongo dużą rolę odegrał polski pisarza Joseph Conrad, który poświęcił mu słynne opowiadanie „Jądro ciemności”.
W obozach koncentracyjnych w Namibii swoje badania prowadził ideolog rasizmu Eugene Fischer (Fot. Wikipedia)
W obozach koncentracyjnych w Namibii swoje badania prowadził ideolog rasizmu Eugene Fischer (Fot. Wikipedia)
Ludobójstwo Herero i Nama, 1904-1907 r. Sprawca: Niemcy.
Niemieckie zbrodnie w Namibii uważa się za pierwsze ludobójstwo XX wieku. Niemcy stosowali w Afryce metody, które mogą nasuwać skojarzenia z Holocaustem. Mimo to za swoje rzezie przeprosili po dokładnie stu latach. O wypłacie odszkodowań dla ludów Herero i Nana zdecydowali się dopiero w 2006 roku.
Eksterminacja w Namibii ruszyła po tym, gdy w styczniu 1904 roku hererscy wojownicy zaatakowali niemieckie farmy. Zamordowali ponad stu żołnierzy i rolników. Gdy wieść dotarła do Berlina, wysłano do Afryki 14 tysięcy żołnierzy i kilkadziesiąt armat. W sierpniu w jednej z bitew Niemcy wymordowali 5 tysięcy tubylców, a pozostałych przy życiu wygnali na pustynię, skazując na śmierć z wycieńczenia.
Gdy informacje o potraktowaniu Afrykanów wyszły na jaw, światowa opinia publiczna zawrzała. Często porównywano sytuację w Namibii do Konga, w którym belgijski król Leopold II dopuścić się masowego ludobójstwa. By uspokoić nastroje, Niemcy zdecydowali odstąpić od eksterminacji, a tubylców stłoczyli w obozach koncentracyjnych, zmuszając ich do katorżniczej pracy. Szczególnie złą sławę zyskało miejsce odosobnienia położone na Rekiniej Wyspie, które uważa się dziś za pierwszy na świecie obóz zagłady.
W obozach koncentracyjnych więźniowie byli sterylizowani i celowo zarażani śmiertelnymi chorobami. Niemieccy „naukowcy” przeprowadzali na masową skalę badania, których celem było dowiedzenie wyższości rasy nordyckiej. Jednym z nich był Eugen Fischer, późniejszy ulubieniec Hitlera, jeden z najbardziej znanych ideologów wyższości „rasy nordyckiej”, która posłużyła do eksterminacji Żydów i Cyganów.
Zagładę w Namibii przeżyło jedynie 15 tys. Hererów i 10 tys. Namów. Przed ludobójstwem żyło ich tam odpowiednio: 80 i 20 tys. W dzisiejszej Namibii na próżno szukać śladów zagłady. Na Rekiniej Wyspie w prawdopodobnym miejscu obozu postawiono supermarket. Nieopodal stoi obelisk ku czci… niemieckich żołnierzy, którzy stłumili powstanie.
– Belgowie nakręcali konflikt między Hutu i Tutsi, kierując się zasadą „dziel i rządź” - mówi prof. Wojciech Roszkowski.
Ludobójstwo w Ruandzie, 1994. Winni: wg ekspertów – pośrednio także Belgia i Francja
Rzeź Tutsi, którego w 1994 roku dopuścili się w Rwandzie Hutu, to najnowsze ludobójstwo, odbijające się czkawką byłym państwom kolonialnych, głównie Belgii i Francji. Sprawa powróciła w dyplomatycznej awanturze między Turcją i Francją dotyczącej rzezi Ormian. Tureccy politycy wytknęli Francuzom nie tylko masakry w Algierii, ale również obciążyli ich odpowiedzialnością za ludobójstwo w Rwandzie.
W tym jednym z najgęściej zaludnionych krajów w Afryce w ciągu stu dni zginęło około miliona osób. Ofiary były najczęściej mordowane za pomocą maczet. Na porządku dziennym były też jednak gwałty, rozbijanie noworodków o ścianę, rozcinanie brzuchów ciężarnych i wrzucanie granatów do pomieszczeń pełnych ludzi. Masakra zakończyła się, gdy Tutsi obalili rząd Hutu. Obawiając się krwawej zemsty, dwa miliony Hutu uciekło z kraju, częściowo przyczyniając się do wybuchu krwawej wojny domowej w Kongo.
Główną przyczyną wybuchu rzezi były podziały kastowe. Narosły do ogromnych rozmiarów, choć Tutsi i Hutu mówią w tym samym języku, wyglądają niemal identycznie i nie różnią się zwyczajami czy wiarą. W Rwandzie różnili się jedynie wzrostem oraz liczbą posiadanych krów.

Na czym polega odpowiedzialność byłych państw kolonialnych? Prof. Wojciech Roszkowski przypomina, że przez dziesięciolecia podziały kastowe w Rwandzie podsycali belgijscy kolonialiści. – Nakręcali konflikt między Hutu i Tutsi, kierując się zasadą „dziel i rządź”. Podobną politykę stosowali także inni kolonialiści, licząc na rozegranie podziałów plemiennych po swojej myśli – mówi.
Belgowie przepisywali Tutsi niemal boskie pochodzenie. Mierzyli mieszkańcom Rwandy wzrost, nosy i oceniali według skali kolor skóry. Przynależność do danego klanu wpisywali do dowodu osobistego. Gdy w Rwandzie rozpoczęło się ludobójstwo, Belgia wolała jednak wycofać swoje siły pokojowe pod pretekstem zamordowania belgijskiej ochrony premiera tego kraju.
Według wielu badaczy Francja wspierała w rwandyjskim konflikcie Hutu. Francja jako jeden z niewielu krajów zdecydowała się na interwencję militarną w Rwandzie. Oficjalnie chodziło jej o utworzenie specjalnej strefy bezpieczeństwa dla prześladowanych tubylców. Nieoficjalnie mówi się, że głównym celem Francji było umożliwienie ewakuacji Hutu do Zairu.
W 2003 roku niepodległa Rwanda zerwała stosunki dyplomatyczne z Francją. Jednocześnie określiła byłego prezydenta Francji Françoisa Mitterranda mianem „człowieka odgrywającego jedną z najważniejszych ról w umożliwieniu ludobójstwa”. Teorii tłumaczących, dlaczego Mitterand wspierał Hutu, jest wiele. Jedna z nich opiera się na sympatiach personalnych. Syn prezydenta Francji Jean-Christophe Mitterand przyjaźnił się z Jean-Pierrem Habyarimaną z Rwandy, również synem prezydenta.
Wiktor Ferfecki

1 komentarz:

  1. Przerażające. I to wszystko dzieje się pod koniec XIX i w XX wieku.
    Dobrze Zenobiuszu, że to pokazujesz. Trzeba wiedzieć kim są nasi "sojusznicy".

    OdpowiedzUsuń