niedziela, 27 stycznia 2013

Niech echo tych słów,prowadzi nas do Prymasa.....


Homilia wygłoszona podczas uroczystości poświęcenia Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata w Świebodzinie

Wasza Eminencjo, Najdostojniejszy Księże Kardynale Henryku, Przewodniczący tej szczególnej Liturgii i tej szczególnej modlitwy. Drodzy Bracia w biskupstwie, razem z Pasterzem tej Ziemi i tego ludu Księdzem Biskupem Stefanem. Bracia kapłani, wraz ze szczególnie szczęśliwym dzisiaj Księdzem Prałatem Sylwestrem. Wszyscy Siostry i Bracia – czciciele Jezusa Chrystusa Króla, obecni tutaj, w tej wspólnocie modlitwy, a także zjednoczeni z nami poprzez transmisję radiową i telewizyjną.

 Przeżywamy Uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata. W tej Uroczystości niesie się z serc ludu Bożego wielkie wołanie, aklamacja, wielkie zawierzenie, wielkie słowo nadziei i mocy: Chryste Króluj! Chryste zwyciężaj! Miłość swoją odnów w nas! Ale też, w tej samej scenerii, niesie się – podobnie jak i kiedyś – pytanie pełne sceptycyzmu, wątpliwości: Czy Ty jesteś Królem? Prawie słyszymy w tym pytaniu: czy rzeczywiście mam się z Tobą liczyć, jako z Królem? Czy mam Cię tak właśnie, po królewsku, potraktować? Czy też to tylko puste słowo, jakaś retoryka, to Twoje królowanie? Dotyka nas i ta aklamacja zawierzenia i to pytanie powątpiewania, ciekawości, zaintrygowania. 
Nie sposób nie poczuć właśnie tej najgłębszej, istotnej strony dzisiejszej Uroczystości. Nie sposób nie poczuć też tego szczególnego nurtu duchowości, wpisanego w tę Uroczystość i w serce Kościoła, bez krótkiego chociażby spojrzenia w całą tę wielką Prawdę o Bogu: obecnym w świecie i w człowieku, obecnym w dziejach świata i w dziejach człowieka. Przecież początek dziejów to było wielkie, szczęśliwe wspólne bycie człowieka i Boga: człowiek rozmawiał z Bogiem, patrzył na Boga twarzą w twarz, był w przyjaźni z Bogiem i w pełnej współpracy z Bogiem. Nie mogło być inaczej, bo przecież został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, stworzony został tym samym Słowem, którym powołany został do istnienia cały świat. Stworzony został w zachwycie Bożym. Widział Bóg, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre. A człowiek w naturalny sposób poddawał swoją ludzką wolę wspaniałej Bożej woli. Ta harmonia, ta pełna koincydencja, ta dynamika, a jednocześnie ta radość bycia razem, przepełniały człowieka i Boga do momentu, gdy człowiek posłuchał kusiciela, ojca kłamstwa. To wtedy pada pierwsze słowo, zapowiadające niezwykłe zmaganie w dalszych dziejach: kładę nieprzyjaźń pomiędzy ciebie, wężu i twoje potomstwo, a niewiastę i jej potomstwo. Potomstwo niewiasty zmiażdży twoją głowę. Ty zadasz ból i cierpienie, ale nie zwyciężysz. Ty będziesz zwyciężony. Ta zapowiedź zmagania jest jednocześnie zapowiedzią zwycięstwa Bożej mocy i Bożej myśli. Jednocześnie jest to zapowiedź zwycięstwa, w którym najbardziej istotny udział ma mieć człowiek: potomstwo niewiasty.
Prorocy potem wielokrotnie powracali do tej myśli, przypominali ją, czynili ją obecną w ludzkich medytacjach, w rozmowach, w dyskusjach, a także w wyborach osobistych, rodzinnych i społecznych. Ta myśl dominowała w czasie wielkich reform społecznych i religijnych. Ta myśl dominowała także w czasie wielkich cierpień i prób. Myśl – Prawda o Mesjaszu, Zbawicielu, który nadejdzie. Miał nadejść jako wódz, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną. Miał nadejść jako król – potomek Dawida. Miał objąć stolicę króla Dawida i jego tron. Wspaniałość Jego królestwa, które się nigdy nie skończy, przepełniała nadzieją serca i myśli, poruszała wyobraźnię, inspirowała i motywowała, by jeszcze usilniej wsłuchiwać się w Bożą myśl, w Boże słowo i szukać Bożych dróg. Bo tak naprawdę istotą było zawsze to samo pytanie: czy człowiek poddaje swoją wolę Bogu? Czy też człowiek nie chce się poddać Bogu, a szuka gdzie indziej źródeł wartości i inspiracji, gdzie indziej szuka autorytetów. Okazuje się, pokolenie za pokoleniem, że ile razy człowiek budował na Bogu, to wprawdzie w trudzie, często w cierpieniu, ale budował dzieła trwałe. Ile razy opierał się zaś na innych źródłach, na nie-Bożych, a więc anty-Bożych wartościach, tyle razy budował jak na piasku, a dzieła te okazywały się krótkotrwałe. Rozsypywały się wcześniej lub później w proch i pył, a wspominane były z niesmakiem, jako niechlubne, i najczęściej odchodziły w niepamięć.
Zaś, gdy nadeszła pełnia czasów, Bóg posłał swojego Syna, aby się narodził z Niewiasty. To wtedy padły słowa: Oto poczniesz i porodzisz Syna. Będzie to Syn Najwyższego i Pan Bóg da mu tron Jego ojca – Dawida. Ta godność królewska już wtedy została zapowiedziana. Jezus Chrystus, idąc poprzez ziemię, potwierdzał ten swój majestat, który płynął z jedności z Ojcem: Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Kto mnie widzi – widzi i Ojca. Ojcze, wiem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ojcze – jak Ty we mnie a ja w Tobie, spraw, aby i oni byli jedno w nas.
Pośrodku tych słów, pośrodku tych czynów Jezusa, pośrodku tych wielkich znaków, pada pytanie: Czy Ty jesteś królem? Odpowiedź jest dobrze znana: Tak. Jestem królem. Ale królestwo moje nie jest stąd. W tym punkcie rozważań grozi nam, popełniany przez wielu interpretatorów błąd. Wydaje się, że logicznym dopowiedzeniem jest: skoro królestwo Jezusa nie jest stąd, to znaczy nie dotyczy spraw tej ziemi. Można w takim razie budować na tej ziemi porządek inny, nie – Boży, bo przecież królestwo Chrystusa nie jest stąd, a więc nie ma nic wspólnego ze sprawami tej ziemi. To nie tak. Ja w tym zdaniu słyszę: Królestwo moje nie jest stąd, nie jest z tego świata, ale jest dla tego świata. Królestwo moje to jest ten odwieczny, niezmienny Boży ład, w którym świat się począł, w którym zaistniał i jedynie w którym ma szansę być dalej dobrym, harmonijnym i owocnym. Królestwo moje jest przeznaczone także dla tego świata. To dlatego na imię Jezusa ma uklęknąć każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. To dlatego Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca, i wszelki język winien to wyznać, jeżeli chce w tej wielkiej harmonii i mocy mieć swój udział. To nie jest łatwe, ale warto pamiętać, że z pomocą Ducha Świętego możemy wyznać: Panem jest Jezus.
Zadziwiająca scena odgrywa się na Golgocie, słyszeliśmy to przed chwilą w słowach Ewangelii świętej. Oto Jezus Chrystus wywyższony na krzyżu. U stóp krzyża pełna milczenia, przeniknięta bólem i tym bólem zjednoczona ze swoim Synem Jego Matka, jakby powtarzająca bezgłośnie: niech mi się stanie. U stóp krzyża umiłowany uczeń, miłością żyjący Jan. To chyba z racji na tę miłość mógł usłyszeć: Synu, oto Matka Twoja. Niewiasto, oto syn Twój. U stóp krzyża, w milczeniu, Maria Magdalena, której wiele darowano, która też wielce pokochała. Ale w powietrzu niosą się też słowa ironiczne, drwiące: Zejdź z krzyża, a uwierzymy Ci. Gdyby zszedł, pewnie by Go na nowo tam wprowadzili, by dalej drwić. Ale jeszcze ważniejsza wymiana słów, dialog, dokonuje się już na wysokości samego krzyża, pomiędzy Jezusem i tymi, którzy obok niego byli ukrzyżowani. Przyzwyczailiśmy się traktować pierwszego łotra, po prostu jako łotra, człowieka małej wiary, jako tego, który coś przeoczył, czegoś nie rozpoznał, nie chciał się poddać Prawdzie. Gotowi bylibyśmy uznać go za niewierzącego. A przecież on mówi do Jezusa: Czyż nie jesteś Mesjaszem? On wyznaje wiarę w mesjańską godność i w mesjańską moc Chrystusa. Ten pierwszy łotr woła: Czyż nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Jakby wołał: Mesjaszu, zrób coś, co dla mnie w tej chwili będzie korzystne. To odwieczne, nasycone pretensją wołanie człowieka do Boga, człowieka bezradnego w swoim własnym braku woli działania: Boże zrób coś! Lecz drugi z łotrów się odzywa, a pobrzmiewa w tym słowie jakby upomnienie: Ty nawet Boga się nie boisz! Jakby chciał powiedzieć: ty dalej niczego nie rozumiesz! Przecież my cierpimy w sposób zasłużony, my jesteśmy winni, ale On nic złego nie uczynił. Ten drugi wyznaje wiarę, a jednocześnie prosi: Jezu wejrzyj na mnie! Tak jakby poddał już swoje serce całkowicie Sercu Jezusa, jakby się oddał w ręce Jezusa: Jezu czyń ze mną to, co Ty sam chcesz, co Twoje kochające Serce zechce ze mną uczynić, bo ja po prostu chcę być z Tobą. Zauważ tę różnicę: jeden chciałby Bogu wyznaczać zadania i Boga rozliczać, sam pozostając obserwatorem: Boże, czemu jeszcze nie wykonałeś tego, na co ja czekam! A drugi, ze swoim cierpieniem i krzyżem, chce raczej dołączyć do Jezusa i być do Jego dyspozycji. Porusza słowo Jezusa: Zaprawdę powiadam Ci, jeszcze dziś będziesz ze mną w raju.
To wielka szkoła, ta scena Golgoty, ta scena ukrzyżowania, bo przecież Krzyż to tron zwycięskiego Króla. Serca jednych twardnieją tu jeszcze bardziej, ale serca innych poddają się Jezusowi. Wyprowadzili Go poza świątynię, nawet poza miasto. To była decyzja świeckiej władzy. Chcieli, aby ten krzyż był końcem, by był śmiercią, by był definitywnym kresem, by zakończyła się wreszcie ta historia, by oni już mogli spokojnie robić swoje. Dodatkowo chcieli Go jeszcze pohańbić, wydrwić, uczynić pośmiewisko. Nie przewidzieli jednego, że On zmartwychwstanie. A On stanął żywy pośrodku swoich uczniów: Ja jestem. Idźcie na cały świat. I głoście wszelkiemu stworzeniu, nie tylko, że się przybliżyło, ale że się rozpoczyna królestwo Boże; że każdy, kto uwierzy i ochrzci się, kto podda się Bogu, kto stanie do dyspozycji i zechce być współpracownikiem Pana Boga, ma szansę na udział w tym zwycięstwie.
Idą poprzez dzieje pokolenia apostołów. Idą poprzez dzieje pokolenia świętych. Idą także przez ziemię europejską i przez polską ziemię. Możemy powiedzieć – łącząc wielką klamrą nasze dzieje – że patrzymy dzisiaj w całą perspektywę tych dziejów, tych pokoleń, tych wielkich świętych mężów i świętych niewiast. Dzisiaj, z tego świebodzińskiego wzgórza, u stóp tej monumentalnej Figury Jezusa Chrystusa Króla; Chrystusa Żyjącego; Chrystusa Triumfującego; Chrystusa Zwycięzcy; Chrystusa, który jest Sędzią; Chrystusa, który Jest: wczoraj i dziś i jutro, i ten sam aż na wieki, rozpoznajemy Go, że jest szansą naszą jako Narodu, i szansą każdego z nas w tym Narodzie; który jest szansą każdego człowieka i szansą każdego narodu.
Staje ta Figura w tym szczególnym miejscu, jakby świadek dziejów Polski. Stąd przecież nie tak daleko do historycznej Cedyni, w starej, polskiej, piastowskiej ziemi. Stajemy i my, u stóp tej Figury, w tym szczególnym miejscu, na styków narodów i ich dziejów, na styku kultur i na styku określonych programów i porządków. Stajemy po tysiącu lat polskich dziejów, o których powiedział Jan Paweł II, że nie sposób ich zrozumieć do końca bez Chrystusa, bo to On te dzieje współtworzył. Dopiero, gdy się Jego obecność, także tę królewską, przyłoży do polskich dziejów, gdy się je uwzględni, można zaczynać je rozumieć, czuć i chcieć je właściwie kontynuować. Przywołać możemy wielką batalię sprzed 600 lat, gdy stanęły naprzeciwko siebie dwie potężne armie ówczesnej Europy. I jedni i drudzy z imieniem Chrystusa, tyle, że jedni bardziej mieli wpisane to imię w serca, a drudzy bardziej wpisane mieli to imię w szaty. Jedni na wieść, że król słucha Mszy św., że król staje u stóp Chrystusa przeżywającego na nowo w sposób niekrwawy swą Golgotę i zmartwychwstanie – w pokorze się wyciszali i Bogu zawierzali. Drudzy w tym czasie dobywali nagie miecze i posyłali je, aby przyspieszać to wielkie zderzenie i zmaganie. W pewnym sensie stanęły wtedy naprzeciwko siebie dwa sposoby rozumienia królowania Chrystusa. Jeden sposób jest bardziej instytucjonalny, nakazowy, który poprzez prawo, poprzez decyzje, poprzez nakazy i zarządzenia, chce przyspieszać a nawet wbrew ludzkiemu sercu narzucać budowanie królestwa Bożego. Czyni to – niestety – bardzo często w połączeniu z cierpieniem ludzkim. Drugi sposób, to ten nasz, środkowoeuropejski, w którym najważniejsze jest serce oddane Chrystusowi, i każdy człowiek, który może dojrzewać powoli, uczyć się Chrystusa, a w Chrystusie uczyć się samego siebie i uczyć się innych ludzi. Ten sposób rozumienia i społecznego odczytywania Ewangelii, obecny w Środkowej Europie, w sercach słowiańskich, obecny na polskiej ziemi, otrzymał wtedy od Boga wtedy, 600 lat temu, dar – możliwość zwyciężenia w grunwaldzkim zmaganiu, na znak, na pamięć, na ugruntowanie właśnie tej drogi podążania z Chrystusem – drogi serca, drogi człowieka – poprzez sprawy społeczne, i publiczne i prywatne.
Rzeczywiście, jest coś szczególnego w naszych polskich dziejach, że zafascynowaliśmy się zasadami życia społecznego, które są faktycznie z Ewangelii świętej wydobyte. I chociaż ich nie głosimy i nie czynimy obowiązującymi z racji na wyznawane chrześcijaństwo czy na naszą osobistą religijność, to społecznie uznajemy ich oczywistość i obowiązywalność z racji na ich uniwersalny charakter, na ich mądrość społeczną oraz na ich słuszność.
Są w tych zasadach dwie prawdy, które dominują, są niejako w ich centrum. Można powiedzieć, że od nich cały ten system zasad się rozpoczyna. Jest tu prawda o człowieku, o godności każdego człowieka, przewyższającej wartość całego innego stworzenia. Cały stworzony świat jest przepięknym Bożym dziełem. Trzeba go podtrzymywać, zachowywać i chronić, by podtrzymane było piękno świata, by mogło zadziwiać i cieszyć wszystkie pokolenia i służyć także pokoleniom, które przyjdą po nas. Jednak człowiek staje pośrodku tego dzieła stworzenia jako ten, który ma nie tylko podtrzymywać piękno i dobroć świata, ale nadto ma je pomnażać, rozwijać i pogłębiać. To właśnie człowiek ma szansę pomnażać tę – z Boga pochodzącą – dobroć świata, czyniąc dobro – pokolenie za pokoleniem – we współpracy z Bogiem. Stąd też i godność jest tak ważną, podstawową i niezbywalną wartością każdego człowieka, przenikającą całe jego istnienie, od poczęcia aż do naturalnej śmierci, niezależnie od majątku, od wykształcenia, niezależnie od języka i od statusu społecznego. Wartość ta przynależy każdemu tylko dlatego, że jest człowiekiem. Ten szczególny szacunek do człowieka był w polskim systemie społecznym, politycznym i prawnym obecny od początku, chociaż w czynach codziennych często go – niestety – brakowało. To przecież o to biskup Stanisław upominał króla: Nie wolno ci tak traktować poddanych. Jak to? Mnie – królowi nie wolno? Nie wolno ci, bo jako król chrześcijański jesteś sługą twoich poddanych. Jest to prawda obecna w naszej kulturze od wieków. Tę prawdę staraliśmy się też jako Naród stosować w istotnych relacjach z innymi narodami. I chociaż nie zawsze prawda ta była wpisana w dokumenty, to przecież była obecna w sercach, rozpoznawalna, akceptowana i oczekiwana. A gdy jej ze słabości ludzkiej brakowało w działaniu, to czuliśmy, że coś jest nie tak. Nigdy też postaw sprzecznych z tą prawdą nie pochwalaliśmy, nie akceptowaliśmy. Cierpiąc patrzyliśmy, gdy takie postawy stawały się codziennością w życiu jednostek czy nawet całych grup. Dlatego też i dzisiaj, gdy tyle jest dyskusji na polskiej ziemi o wartości człowieczego życia, o godności człowieka, a także o ludziach, którym potrzebna jest pomoc, o bezdomnych i bezrobotnych, o biednych i schorowanych, a także o tych najsłabszych, którzy się jeszcze nie narodzili, a przecież już żyją, już mają swoją ludzką godność przez Boga nadaną, już są naszymi siostrami i braćmi, w tych dyskusjach nieustannie powraca ta tęsknota za Bożym ładem, za Bożym porządkiem, jako zasadą podstawową porządku społecznego. Ileż troski Jan Paweł II wkładał w poruszenie serc i umysłów tą prawdą o człowieku.
Jest w tym społecznym porządku, za którym tęsknimy i który chcielibyśmy, by był obecny także dzisiaj, a także w przyszłości, druga wartość bardzo istotna, centralna, od której się wiele innych wartości rozpoczyna i od której wiele innych zależy. To jest miłość, rozumiana jako zasada relacji pomiędzy ludźmi, którzy rozpoznają swoją godność i chcą być razem. To właśnie ta wartość – miłość w małżeństwie, w rodzinie, w społeczeństwie, w sąsiedztwie, w miejscowości, miłość w całym Narodzie i także pomiędzy narodami – powoduje, że jeśli jest rozpoznana i jest wdrażana, to w relacjach społecznych za tą miłością idzie i sprawiedliwość, i uczciwość, i wierność, i szacunek, i pomoc – gdy jest potrzebna, i przebaczenie, i zrozumienie. Te wszystkie relacje społeczne, tak ważne, tak zwielokrotnione i rozbudowane, właśnie zaczynając od miłości mogą być budowane owocnie i skutecznie. Czyż nie o tym myślał Jan Paweł II wołając o cywilizację miłości?
Gdy patrzymy w świetle tych dwóch wartości na sprawy społeczne, na te ludzkie głody i tęsknoty, to rozpoznajemy, że przecież Jezus Chrystus przyszedł, aby na nowo nam przypomnieć, kim jesteśmy. Aby dać świadectwo Prawdzie. Dlatego cierpliwie odpowiadał na powikłane pytania faryzeuszy o powikłane interpretacje. Jak to jest: Mojżesz pozwolił na to i na to. A Ty co mówisz? A Jezus zaczynał wtedy pokazywać, jak to było na początku, co było w Bożej myśli. Tak jakby prosił, abyśmy tę Bożą myśl wszyscy na nowo zechcieli przyjąć, abyśmy do niej chcieli dotrzeć i od niej rozpoczynać i rozumowanie, i szukanie międzyludzkiej jedności i wszelkie działanie. Zobaczcie, jak było na początku, i pomyślcie. Jezus przywraca ten Boży początek. Przywraca Boży ład.
Umiłowani.
Stajemy dzisiaj niejako w centrum Uroczystości Chrystusa Króla. Wiele się mówi znowu w ostatnich latach i o tej Uroczystości i o tym nurcie pobożności. Temat ten narasta w dyskusjach, narasta w modlitwach, narasta w tęsknocie. Tęsknota za Chrystusem Królem, za powszechnym uznaniem Jego królowania, niesie się na polskiej ziemi przez wiele serc i umysłów, a także przez wiele wspólnot. Ten nurt pobożności: uczczenia Chrystusa jako Króla, wyrasta w sposób naturalny z wcześniejszego uczczenia Najświętszego Serca Pana Jezusa, bo to Serce Chrystusa, które jest źródłem i początkiem miłości, a także jej gorejącym ogniskiem, jest Sercem królewskim. Poznając tę miłość, przyjmując tę miłość, i ucząc się tej miłości, poznajemy królewską moc miłości samego Boga – Jezusa Chrystusa. To uczczenie Jezusa Chrystusa jako Króla wzięło też swój początek, właściwie: jakbyśmy dojrzewali do uczczenia Chrystusa Króla, także poprzez wielki kult Najświętszego Sakramentu, poprzez kult Eucharystii. To przecież żywy Jezus Chrystus jest obecny pośród nas, pośród ludzi, obecny w całym swoim majestacie, a jednocześnie tak pokorny, pod każdą cząstką tej postaci chleba eucharystycznego. A przecież przed Nim się klęka, Jego się przyjmuje z miłością, Jego się adoruje, bo On jest Panem i Królem serc: On obecny, żywy pośrodku nas, uczący nas prawdy o życiu, uczący nas mądrości życia, prowadzący nas po meandrach człowieczych problemów i człowieczych nadziei. Uroczystość Chrystusa Króla w przedziwny sposób łączy to wielkie życie miłością, która źródło swoje ma w sercu. Łączy też ten wielki zachwyt adoracyjny wobec obecnego Chrystusa i jednocześnie wdzięczność za Jego obecność. I tak, jak szczególny rozwój kultu Serca Bożego był odpowiedzią na wielkie wołanie świata o miłość, tak jak rozwój kultu Najświętszego Sakramentu był odpowiedzią na wielkie wołanie o troskę o życie człowiecze, o godność człowieka, tak doprowadza nas to do kultu – uczczenia królewskości Chrystusa. Rozpoznajemy to w sposób szczególnie silny chyba dlatego, że Chrystusowi tego prawa odmawia się w świecie już od kilku pokoleń. Im bardziej zaś odmawia się Chrystusowi prawa do panowania w ludzkich sercach i w ludzkich myślach, w ludzkich decyzjach i w ludzkich czynach, tym bardziej właśnie za Chrystusem jako Królem tęsknimy. Uświadamiamy sobie, że tylko wtedy, gdy On jest Panem myśli, gdy On jest Panem uczuć, gdy On jest Panem ludzkiej woli i gdy On prowadzi ludzkie działania, tylko wtedy jesteśmy do końca bezpieczni.
Świat dzisiejszy pokazuje znowu to swoje oblicze. Ten świat wielkich polityków, świat inżynierów społecznych, pokazuje, że chce zagospodarowywać przestrzenie ludzkich serc oraz ludzkiego myślenia i działania, ale nie po Bożemu. To dlatego z taką tęsknotą patrzymy i w tę dzisiejszą Uroczystość i z taką nadzieją patrzymy także w tę Figurę. A cóż ta Figura zmieni – zapytasz. Figura staje się znakiem. Odkąd Jezus Chrystus pod sercem Maryi zaczął żyć jako człowiek, odkąd przyjął ludzkie ciało i stał się podobny do nas we wszystkim, oprócz grzechu, mamy prawo – jako jednego z nas, naszego brata w człowieczeństwie, do nas podobnego we wszystkim oprócz grzechu – przywoływać Go i ukazywać w materialnych Znakach obecności, poprzez te figury, poprzez obrazy. I taka jest ta szczególna Figura, w której Chrystus patrzy na Świebodzin, patrzy na to Sanktuarium, w którym jest źródło Jego Miłosierdzia, i swoimi dłońmi wyciągniętymi chce wszystkich ogarnąć, chce wszystkich uczynić rodziną, chce wszystkim dać poczucie bezpieczeństwa, chce wszystkich na nowo uczynić swoim Ludem. Ta Figura może stać się Znakiem nadziei dla wszystkich, którzy takiego znaku poszukują, a tutaj na skrzyżowaniu dróg prowadzących ze wschodu na zachód i z północy na południe, ma szansę stać się Znakiem szczególnie rozpoznawalnym i akceptowalnym. Niech ta Figura góruje w tym miejscu, niech patrzy na to Miasto, które dziesięć lat temu uznało Chrystusa Króla jako swojego Pana. I jak powiedział ówczesny Pasterz, stało się Miastem królewskim, Miastem Chrystusa Króla. Niech patrzy na wszystkich pielgrzymów i niech przypomina, że Jezus Chrystus Król jest Panem żyjącym, że Jezus Chrystus Król chce i może poprowadzić ludzkie myśli i uczucia, ludzką wolę i ludzkie czyny. Niech przypomina, że Jezus Chrystus Król jest Panem, Który nadejdzie, a wtedy wszyscy Go zobaczą, i ci, co są Mu wierni, z radością przeżywać będą to Spotkanie. Ale ci, co z Niego drwili, którzy Go odrzucali, poczują wielki lęk i trwogę.
Chciałoby się rzec, kończąc tę medytację, do wszystkich nas, do całego naszego pokolenia, do każdego, kto to pokolenie stanowi: Polsko, nie lękaj się! Narody świata, nie lękajcie się! Wpisało się w serca słowo wizjonerki, że jeśli Polska podda się pod panowanie Jezusa Chrystusa jako Króla, stanie się bezpieczna. Dlatego też można powiedzieć: Polsko, nie lękaj się patrzeć w stronę Chrystusa Króla! Nie lękaj się przyjąć Jego panowania!
Polska to Naród. Polska to całe ogromne, duchowe dziedzictwo wieków. Polska to Ojczyzna. Polska to nie są sami biskupi, to nie jest sam rząd, Polska to nie jest jedna czy druga wspólnota, to nie jest jedna czy druga nazwa czy imię. Polska to jest całość duchowych dziejów Narodu pielgrzymującego poprzez dzieje świata z imieniem Chrystusa na ustach i z imieniem Chrystusa w sercu. Polska, którą Chrystus prowadzi poprzez dzieje, chce być dalej przez Niego prowadzona. Polsko! Nie tylko nie lękaj się, ale miej odwagę przyjąć to królowanie! Polsko! Miej odwagę uznać, że Jezus Chrystus może poprowadzić nasze myśli i serca i wolę i czyny!
Siostro i Bracie!
Teraz do Ciebie mam prośbę ostatnią. Popatrz już sam w swoje serce. To naprawdę zależy także od Ciebie, czy Polska będzie na tyle odważna. To zależy także od Ciebie i ode mnie. To musi każdy z nas rozstrzygnąć w swoim sercu osobiście. To musi każdy z nas przyjąć najpierw osobiście. To musi każdy z nas podjąć i przeżyć osobiście. A wtedy okaże się, że to Polska podjęła; że to Polska uznała; że Polska jest bezpieczna.
Dlatego: Chryste! Króluj!
Dlatego: Chryste! Zwyciężaj!
Dlatego: Chryste! Swoją miłość odnów w nas!
Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz