piątek, 25 stycznia 2013

Okruchy roku 1863


Wielkopolskie okruchy roku 1863

Jacek Kowalski 
Sto pięćdziesiąt lat temu, nocą z 22 na 23 stycznia 1863 roku, „poszli nasi w bój bez broni”, czyli rozpoczęło się Powstanie Styczniowe. Tragiczne? – bez wątpienia. Wykrwawiające Naród? – tak, strasznie.
Z militarnego punktu widzenia – z małymi szansami na zwycięstwo. Jakże często czytamy w pamiętnikach relacje podobne do poniższej:
„Równo ze świtem obejrzałem mój oddział, kazałem nabić resztę karabinów, a przy tej sposobności podoficer i mój kolega uczyli nieświadomych, jak się broń nabija. Zaintonowaliśmy ’Boże, coś Polskę’, panie wyszły na ganek, kreśląc w naszą stronę krzyżyki błogosławieństwa, i pomaszerowaliśmy butnie na wojnę przeciw białemu carowi…”.
Ów ułamek pamiętników Kazimierza Sczanieckiego dotyczy grupy ochotników z Wielkopolski. Większość w tym oddziale stanowili cywile pozbawieni nawet umiejętności nabijania karabinu. A zatem bez szans w starciu z regularną armią! Przez pryzmat takich to właśnie wymarszów ocenia się zwykle Powstanie Styczniowe en masse.
I z bronią, i z sensem
Ale przecież w raportach rosyjskich dowódców znajdziemy i takie opisy: „Wymiana ognia trwała bez przerwy przez dwie godziny i dłużej, z obu stron prowadzona w dobrym porządku. Mieliśmy do czynienia nie z jakąś luźną grupą [powstańców], lecz z dobrze zdyscyplinowanym oddziałem, złożonym niemal wyłącznie z byłych żołnierzy pruskich, uzbrojonych w szwajcarskie i niemieckie karabiny. Rzadko zdarzyło mi się widzieć walkę tak zaciętą i tak długą oraz tak ostry ogień; można by rzec, że padał istny deszcz kul; gdyby nie drzewa i zagłębienia terenu, bylibyśmy zgubieni”.
Nic dziwnego, że autor tego raportu, książę de Wittgenstein, nakazał odwrót. Jednak mylił się w ocenie sytuacji. Oddział, z którym stoczył krwawy bój pod Olszakiem koło Konina, nie składał się z „byłych żołnierzy pruskich”, lecz z wielkopolskich gimnazjalistów, dworskich urzędników, szewskich i rzeźnickich czeladników, wreszcie z prostych rolników. Wszyscy oni po krótkim kursie musztry wzięli do ręki nowoczesne sztucery i dostali dobrego dowódcę. Niestety, w roku 1863 nie było to regułą. Ale zdarzało się. Właśnie w „organicznikowskiej”, rzekomo „niepowstańczej” Wielkopolsce.
Jan Działyński – sławny Wielkopolanin
W kórnickiej kolegiacie, w kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej widnieje tablica z czarnego marmuru: epitafium hrabiego Jana Działyńskiego (brata Sługi Bożej Jadwigi Zamoyskiej). Nie ma tam ani herbu, ani hrabiowskiego tytułu. Ów heros pracy organicznej poświęcił się krzewieniu oświaty i nauki polskiej, jako członek Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu, fundator naukowych stypendiów, wydawca polskich podręczników nauk ścisłych. Jednak epitafium milczy o tej działalności. Ufundowali je bowiem „towarzysze broni i wspólnych prac z roku 1863”. Organicznikowskie prace hrabiego urwały się, gdy wybuchło powstanie. Oddaję głos jego siostrze Annie z Działyńskich Potockiej:
„Gdy przyszła pierwsza wieść o powstaniu, krzyk boleści się rozległ najpierw; bo wszyscy od razu zrozumieli, że to nieszczęście straszne się gotuje, że sił zabraknie, że przygotowania innego potrzeba, że chwila źle wybrana. Ale nie długo poddawało się Księstwo bezczynnemu smutkowi: ’Dzieci wskoczyły do wody! toć my starsi musimy iść za niemi’ – i zaraz wszelkie usiłowania zwróciły się do tego, by nieść pomoc powstaniu w ludziach, pieniądzach, odzieży i amunicji”.
Hrabia Jan wziął sprawy w swoje ręce. Ośrodkiem ruchu stał się tajny Komitet Działyńskiego z siedzibą w pałacu Działyńskich w Poznaniu i z jego zapleczem w dobrach w Kórniku. „Dom nasz [Pałac Działyńskich] w jedną wielką pracownię się zamienił… lano kule, sporządzano broń, pisano. Na dole Matka moja cały warsztat na odzienia otworzyła… wraz ze mną poszła od sklepu do sklepu, prosząc o poparcie sprawy. Parę słów po cichu wypowiedzianych wystarczyło, poczciwi kupcy nasi z zapałem w oku przyjmowali kwestę… Pamiętam jeszcze te ogromne bale płótna, flaneli, sukna, stosy ciepłych rękawic, filcowych butów, wreszcie cygar i wódek… Wieczorem przy czytaniu gazet robiłyśmy szarpie i krajały bandaże” – pisała Anna Potocka.
Hrabia zaangażował byłego podoficera Legii Cudzoziemskiej Edmunda Calliera. Niech przemówi jeden z owych rzekomych „żołnierzy pruskich”, w istocie młodziutki gimnazjalista Józef Szmyt spod Kórnika: „W niedzielę w pierwszych dniach marca 1863 r. przybył Callier wieczorem na probostwo do Kórnika w chęci porozumienia się, w jaki sposób i gdzie zebrać oddział ochotników. (…) hr. Jan Działyński… polecił… wydobyć z dóbr 60 tysięcy talarów… Ofiarował Callierowi wszelką broń, jaką miał w zbrojowni zamkowej (reszta zamówionej przezeń w Belgii broni nadchodziła z wolna i dostawała się oddziałom później się tworzącym) i przesłał ją w skrzyni na miejsce zborne ochotników…”.
Hrabia Jan poświęcił powstaniu nie tylko tych 60 tysięcy talarów i zbrojownię zamkową, ale w ogóle cały majątek. Zamiar był wzniosły – on i inni Wielkopolanie zamierzali zorganizować i wyposażyć prawdziwą, silną armię polską w liczbie 10 tysięcy ludzi. Jednak po odkryciu Komitetu Działyński musiał uciekać na pole chwały – do Królestwa. Jego dobra zostały wzięte w sekwestr przez rząd pruski, jego samego zasądzono zaocznie na karę śmierci. Wprawdzie po kilku latach przyszła amnestia, kary złagodzono i hrabia mógł powrócić do Ojczyzny. Wcześniej wystawiał się na niebezpieczeństwo niczym szeregowiec. W tragicznej bitwie pod Ignacewem w maju 1863 r. widziano go – jak wspominał jeden z wielkopolskich ułanów, Wyskota Zakrzewski – „stojącego na szańczyku i strzelającego z prawdziwie budującym spokojem ze swego 16-strzałowego karabinu jak prosty żołnierz… biło w szańczyk… 8 armat i strzelało do niego 1000 karabinów… Z taką odwagą trudno zaprawdę się spotkać… Tam spokój zdradzić może tylko pogardę życia i chęć zakończenia tej smutnej wędrówki na ziemi…”.
Jedność braterska i zgoda
Nie brakło podczas powstania sporów politycznych i żałosnych ambicjonalnych gierek. A jednak dla całego Narodu powstanie okazało się szkołą solidarności stanów, regionów i stronnictw. „Mój Boże! – pisała Anna Potocka, siostra Jana – jakież to śliczne, promienne były chwile, pełne zapału, pełne jedności braterskiej i zgody!”.
Po powstaniu kult poległych i weteranów cementował tę narodową solidarność. Mój dziadek, syn kórnickiego gospodarza, wspominał, że mieszkający przy sąsiedniej ulicy starszy pan, weteran 1863 roku, był podziwiany; że przychodzono go „oglądać”. Potem przeszedł do legendy, do anonimowego mitu. W naszym rodzinnym albumie zachowała się odbitka fotografii, na której widnieje ów powstaniec. Dziś wiem już, jak się nazywał i gdzie walczył. Syn leśnika Czesław Olsztyński, kowal z zakładów Cegielskiego, po powstaniu zamieszkał w Kórniku; był towarzyszem broni hrabiego Jana. Tak samo wiem już, jakie były losy innego tutejszego weterana, który spoczął na parafialnym cmentarzu – zażywnego szewca Hermogenesa Weclewicza. I on walczył w tych samych potyczkach, co hrabia Jan, a wcześniej strzelał w bitwie pod Olszakiem z owych „belgijskich sztucerów” wziętych z kórnickiego zamku. Przy okazji miałem okazję zajrzeć do własnej, choć – przyznam – bardzo wątłej, rodzinnej tradycji. W maszynopisie dziadkowych wspomnień czytam, że jego matka „opowiadała o swych dwóch wujach… którzy zginęli w powstaniu w roku 1863”. Tych „wujów” rzeczywiście znalazłem w powstańczych spisach; zresztą, jak się okazuje, zginął tylko jeden z nich. Ale, co ważniejsze, walczyli nie tylko pospołu z Olszyńskim i Węclewiczem – bo także z kilkudziesięciu innymi kórniczanami, których znaczną część znamy z imion i nazwisk, a mniejszą z powstańczych i popowstańczych losów.
Wszyscy oni byli też „towarzyszami broni” hrabiego Jana. Oczywiście ani oni, ani kowal Olsztyński, ani szewc Węclewicz nie współfundowali marmurowego epitafium. Raczej jako ludzie niskiego stanu korzystali ze wsparcia hrabiego i innych wyżej postawionych „towarzyszy broni”. Zresztą może właśnie dlatego Olsztyński i niektórzy jego towarzysze znaleźli się w Kórniku – dzięki tak żywo odczuwanej przez wszystkich Działyńskich „jedności braterskiej i zgodzie”…
Z tej właśnie zgody, a zatem i z roku 1863 wyrosła nasza niepodległość. Jak w roku 1863 za dziedzicami kórnickiego zamku poszli w bój tutejsi mieszczanie i chłopi, podobnie w roku 1918 plenipotent hrabiów dostał pieniądze na broń i zorganizował Kompanię Kórnicką, pierwszy regularny oddział, który przymaszerował do Poznania w dniu wybuchu Powstania Wielkopolskiego.
Ocalmy okruchy pamięci 1863
Dla historyków to oczywiste, ale dla ogółu Polaków – nie zawsze. Prymas Tysiąclecia mocno podkreślił w rocznicowym kazaniu: „Historycznie nie jest to prawdą, jakoby Powstanie wybuchło tylko tutaj [w Kongresówce – przyp. J.K.]. Ono było właściwie wszędzie, ono było w duszy każdego niemal Polaka, żyjącego w granicach trzech kordonów”. Nie jest też prawdą, jakoby powstanie było w całości szaleńcze. Hrabia Jan Działyński i inni Wielkopolanie włożyli wiele trudu w porządną organizację. Praca organiczna splotła się z tradycją walki, w miarę możności sensownej. A wyrosła z niej – powtórzmy –nasza niepodległość.
Tyle że pamięć o tamtych latach niknie coraz bardziej. Owszem, trwa jeszcze poprzez rysunki Grottgera, obrazy Gierymskiego czy piosenki legionowe (które po części pochodzą właśnie z roku 1863). Zanikają jednak wspomnienia osobiste. A jeszcze kilkadziesiąt lat temu owa pamięć o Powstaniu Styczniowym była w całej Polsce niesłychanie żywa, właśnie rodzinna, niemal tak silna, jak dzisiejsza pamięć o Powstaniu Warszawskim albo o udziale naszych pradziadków w wojnie bolszewickiej. Obecnie wspomnienia te zbladły. Jakże często jednak pod podszewką rodzinnej niepamięci tli się – częściej niż byśmy byli skłonni przypuszczać – ich płomień. Okruchy tradycji, pamięci. Czasami mylne, czasem mityczne. Nie szkodzi. Zapraszam do ich ocalenia. Jak? Myślę, że w każdej parafii można odprawić Mszę św. za ludzi, którzy sto pięćdziesiąt lat temu zostawili wszystko i poszli… I za tych, którzy ich wspomagali. W Kórniku Msza św. w tej intencji zostanie odprawiona dziś o godzinie 18.00 nad grobem hrabiego Jana – za niego i za jego „towarzyszy broni i wspólnych prac”. To będzie doskonała okazja do zapytania nas wszystkich, co o sobie wiemy. Nie z książek, ale z tradycji rodzinnej, którą warto ocalić. Może na jakimś osobnym spotkaniu? Może śpiewając stare pieśni? A może czyniąc króciutki wpis, notkę, na przykład na stronie www.okruchy1863.pl, która powstała po to właśnie, aby okruchy wspomnień ocalić?
Jacek Kowalski historyk sztuki, bard
22.01.2013 http://www.naszdziennik.pl/wp/21665,wielkopolskie-okruchy-roku-1863.html


Ono wciąż trwa

Jatrzębiec
Styczniowy śnieg zasypał pola,
Jeszcze opłatkiem pachniały stoły,
Poszli patrioci na mróz, niedolę,
By przegnać z kraju orłów dwie głowy.

Ono wciąż trwa
Styczniowy śnieg zasypał pola,
Jeszcze opłatkiem pachniały stoły,
Poszli patrioci na mróz, niedolę,
By przegnać z kraju orłów dwie głowy.
Zasnęli wkrótce po walce srogiej,
Wielu skazano na ciężkie lata,
Budzą się jednak i dalej idą,
Nikt się nie lęka kaźni i kata.
Chociaż kazano wytrzeć ich święto,
Zamazać wszystkie karty na czarno,
Mimo to idą drogą swą piękną,
Idą i wierzą, że nie na darmo.
W kraju nad Wisłą złowroga cisza
Trwoni wartości, pamięć i czas.
Dla nas, Polaków, to jakby dzisiaj,
Bo przecież dla nas: ONO WCIĄŻ TRWA.
Śnieżna Polana, 20 stycznia 2013
http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=67061

2 komentarze:

  1. Wracam z obowiązku ku pamięci śp.Przodków

    W 150 rocznicę Powstania Styczniowego w 1863 roku nasi Dziadowie walcząc o wolność oddawli swoje życie przelewając krew dla Matki Ojczyzny
    Jestem dumny,że wśród tych Patriotów był mój po mieczu Dziadek ur.w 1843 roku Henryk Ludwik Lercel. W kronikach przeczytałem,że w potyczce 19 czerwca 1863 roku pod Radziwiłłowem w walce wręcz został ugodzony bagnetem przez Carskiego żołnierza. Aresztowano wówczas 79 Powstańców których przewieziono do Żytomierza w dniu 7 lipca 1863 roku a następnie do Kijowa.Oskarżeniem prokuratora gubernialnego z Wołynia skazany i wysłany ppor,Oddziału Powstańców Henryk Ludwik Lercel na zesłanie - Sybir. z którego powrócił po 6 latach do ukochanego Lwowa.Zmarł w 1915 roku we Lwowie spoczywa na Cmentarzu Łyczakowskim na Górce Powstańców z 1863 r.

    W PółkolU Wokół Pomnika Wizunasa Szydłowskiego Rząd I [od lewej strony] Henryk Lercel [1843-1915]

    Żoną Dziadka była Anna Lercel z rodu szlacheckiego Piętków z Żywca,z zawodu nauczycielka ur,1843 r.zmarła w 1943 r. we Włocławku. Moją Babcię pamiętam z przed wojny w 1939 rokiem,bo w 13 kwietnia 1940 roku Faszystowski Okupant wysiedlił naszą rodzinę w 20 minutach do G.G. Warszawy i niezezwolił przyjechać rodzinie

    do Włocławka na pogżeb [ten obszar był przyłączony do Rzeszy i wjazd na ten teren był dla Polaów zabroniony.

    Pozostały w mojej pamięci opowiadania Babci którymi się podzielę i wyjaśnie dlaczego rodowita GÓRALKA mieszczanka Lwowa zamieszkała po I Wojnie Światowej we Włocławku.Mnie pozostały wspomnienia i modlitwa do Pana Boga, Ojca naszego o przyjęcie najbliższych do Domu Swego.

    wnuk Dziadków Antoni Filip Lercel

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny jest ten wiersz.

    OdpowiedzUsuń