Komunistyczna mentalność zakłada, że jeżeli ktoś się wzbogacił, to znaczy, że komuś ubyło. Podobna mentalność jest dziś obecna w neomaltuzjańskim spojrzeniu na strukturę demograficzną świata.
Ściśle jest to związane z mitem o przeludnieniu naszego globu. Teorie o rzekomym braku możliwości wyżywienia jego mieszkańców, destrukcyjnym wpływie człowieka na środowisko są znane nie od dzisiaj, ale skala i natężenie różnego rodzaju mutacji tych wizji w naszych czasach są nieporównywalnie większe, a co gorsza – traktowane poważnie.
Przeświadczenie, że świat biednieje z każdym nowym człowiekiem, który się na nim pojawia, jest wszechobecne nie tylko w parafilozoficznych doktrynach wyznawców mitologii globalnego ocielenia, ale także w nastawieniu sprawujących władzę, mówiących ustami premiera: „Dla państwa najtańsza jest rodzina bez dzieci”, i wśród zwykłych Kowalskich mówiących, że nie stać nas na dziecko. Prawda jest taka, że nie stać na dzieci przede wszystkim w sferze mentalnej, a nie ekonomicznej.
Największy boom urodzeniowy w Polsce można było zaobserwować po II wojnie światowej i podczas stanu wojennego, kiedy to perspektywy były o wiele gorsze, a życiowa stopa o wiele niższa niż obecnie.
Polsce grozi wyludnienie!
Późno zawierane małżeństwa, wysoka liczba rozwodów, egoistyczno-konsumpcyjne nastawienie do życia, powszechna akceptacja antykoncepcji sprawiają, że obecnie coraz mniejsza jest otwartość na przyjęcie nowego życia. Taka postawa ma swoje realne, tragiczne dla nas skutki. Obecnie pod względem dzietności Polska jest na 209. miejscu wśród 222 państw, w których taka statystyka jest prowadzona. Za nami są tylko kraje ogarnięte konfliktem zbrojnym lub tuż po jego zakończeniu. Sytuacja wygląda gorzej, gdy spojrzymy w prognozy, które wskazują, iż za 40 lat będzie nas 32 miliony zamiast 38,5 miliona.
Polsce grozi wyludnienie! I nie jest to wizja rodem z filmu science fiction, ale rzecz, która się dzieje na naszych oczach. Liczba dzieci w Polsce systematycznie maleje. W 1982 r. urodziło się ich ponad 700 tysięcy. W 2003 r. już niewiele ponad 350 tysięcy. I chociaż w ostatnich latach notujemy nieznaczny wzrost liczby urodzeń, to nie dajmy sobie wmówić, że idzie ku dobremu. Niestety, jest to chwilowa poprawa. Efekt ten bierze się stąd, że obecnie w wieku rozrodczym są roczniki z wyżu demograficznego z początku lat 80. XX wieku. Dane GUS z 2011 r. wskazują, że kolejne lata przyniosą nam spadek liczby urodzeń oraz spadek przyrostu naturalnego. Wynika z nich, iż rok temu zarejestrowano o ponad 22 tys. mniej urodzeń niż rok wcześniej.
Mentalność antykoncepcyjna
Jak sytuacja demograficzna ma się do sytuacji gospodarczej naszego kraju? Dokładnie tyle procent rąk do pracy będzie mniej. Ktoś mógłby stwierdzić, że nie są tu potrzebne zasoby pracy, ale kapitał. Z tym że nie jesteśmy drugim Singapurem, któremu kiedyś również przyjdzie zapłacić rachunek za brak nowych pokoleń, i sytuacja, gdy praca była wtórna do kapitału, zmieniła się.
Warto zwrócić uwagę na metki produktów i kraje pochodzenia, jakie na nich widnieją, a są to kraje o wysokiej liczbie mieszkańców. Kapitał bez pracy jest martwy, praca ściśle jest związana z egzystencją człowieka, nie wykonuje się sama, a roboty nie są w stanie człowieka całkowicie wyręczyć w tej aktywności.
Tam, gdzie są ludzie, gdzie jest praca, jest i kapitał. W 2004 r. w Davos postawiono diagnozę dla obecnego stulecia, że kapitał będzie podążał tam, gdzie są zasoby pracy. Wcześniej (w XIX i na początku XX w.) faktycznie ludzie podążali za kapitałem w poszukiwaniu pracy, obecnie ta tendencja się odwróciła z powodu właśnie zapaści demograficznej w naszym kręgu cywilizacyjnym.
Z powodu braku dzieci nie będzie miał kto podtrzymać rozwoju materialnego naszej cywilizacji. Nie tylko nie będzie możliwy dalszy rozwój poziomu życia, ale będzie też zagrożone utrzymanie go na dotychczasowym poziomie, wynikające z odwrócenia piramidy społecznej.
Gdzie szukać recepty na omawiany kryzys? Odpowiedź jest krótka: w rodzinie. Rodzina jest podstawą gospodarki, zaczynając od tego, że w niej przychodzi na świat dziecko, rozwija się, wychowuje, uświetnia swoje talenty dzięki swoim pierwszym mecenasom – rodzicom, którym zależy poprzez naturalne relacje miłości, by jak najlepiej przygotować dzieci do wejścia w dorosłe życie. W tym nie wyręczą rodziny żadne instytucje państwowe, co najwyżej mogą sprawować funkcje pomocnicze. W relacji rodzina – gospodarka wyraźnie widać, jak dobra rodzina ma pozytywny na nią wpływ oraz jak jej brak wpływa negatywnie.
Amerykańscy badacze już dawno zaobserwowali, że dzieci z rozbitych rodzin znacznie gorzej uczą się w szkole. Przekłada się to na ich poziom wykształcenia i konkurencyjność na rynku pracy. Mają one gorsze i mniej płatne prace. Osoby pochodzące z rodzin rozbitych częściej korzystają z kosztowych programów pomocowych związanych z utrzymaniem rodziny, a także z zapewnieniem opieki medycznej i opieki w wieku podeszłym.
Sytuacja jest odwrotna, kiedy rodzina funkcjonuje prawidłowo. Ważnym elementem aktywności rodziny jest budowanie podstaw materialnych oraz odpowiedzialne zarządzanie zgromadzonymi środkami finansowymi (polecam bezpłatny poradnik „Rodzina receptą na kryzys” dostępny na www.dzienzycia.pl/poradnik). Posiłkując się amerykańskimi badaniami, możemy powiedzieć, że osoby posiadające rodzinę mają wyższą motywację do pracy, są stabilniejsze emocjonalnie, zajmują wyższe stanowiska, co przekłada się na wyższe zarobki.
Polityka prorodzinna, głupcze!
Kiedy mówimy, że człowiek jest homo economicus, musimy też powiedzieć, że rodzina jest także podmiotem gospodarczym.
Po pierwsze, większość PKB pochodzi z małych i średnich przedsiębiorstw, a te z kolei są w większości firmami rodzinnymi.
Po drugie, rodzina to także konsumenci. Wystarczy wspomnieć tu o badaniach Centrum Adama Smitha, które pokazują, że średni koszt wychowania dziecka do 20. roku życia to 190 tys. złotych. Z kolei Urząd Komisji Nadzoru Finansowego wyliczył, że wychowanie dziecka do 18. roku kosztuje ok. 200 tys. złotych.
Zatem środki, które rodzina wypracuje i mogłaby zainwestować w swój rozwój, powinny w jak najwyższym stopniu w niej pozostać i nie być odbierane w różnego rodzaju podatkach bezpośrednich i pośrednich.
Należy odwrócić pytanie: „Czy państwo stać na politykę prorodzinną?”, na pytanie: „Czy rodzinę stać na życie w takim państwie?”. W tej materii jest pewne, że Polska potrzebuje zmian! Aby sytuacja gospodarcza mogła się poprawiać, należy otoczyć troską jej podstawy, czyli rodziny. Potrzebne jest kreowanie pozytywnego jej obrazu.
Warto wspomnieć przy tej okazji o inicjatywach, które również poprzez media kształtują pozytywne wzorce postaw i zachowań. Szczególnie warto przy omawianym temacie przypomnieć o spocie towarzyszącym kampanii społecznej Narodowego Dnia Życia, który pokazuje, że wraz z rozwojem rodziny i jej powiększaniem rozwija się całe lokalne środowisko.
Potrzeba też zatroszczenia się o rodzinę przez pracodawców, by nastawienie było ku zyskowi optymalnemu, a nie maksymalnemu, by inwestować w pracownika i zadbać o jego rozwój oraz dać mu możliwość odpoczynku z rodziną (o czym przypominał Ojciec Święty Benedykt XVI podczas spotkania z rodzinami w Mediolanie).
Aby pracodawca mógł prowadzić personalistyczną politykę swojej firmy, również potrzebuje ku temu pewnych warunków. Obecnie praca w Polsce jest opodatkowana bardzo wysoko, niczym dobra luksusowe objęte podatkiem akcyzowym.
Potrzeba przyjaznego nastawienia również w wymiarze systemu podatkowego, gdzie obecnie produkty dziecięce objęte są 23-procentowym podatkiem VAT (dla porównania: prezerwatywy 8-procentowym, a trumny 6-procentowym), czy też myślenia o projektach ustawodawczych sprzyjających poprawie dzietności. Warto przyjrzeć się rozwiązaniom, które przynoszą efekty w tym względzie w innych krajach, by wspomnieć tylko o Estonii, Finlandii czy Francji.
„Niższe podatki dla ojca i matki!” – to jedno z haseł skandowanych na Marszach dla Życia i Rodziny, które w mijającym roku przeszły ulicami 50 miast w Polsce. Wyraża ono pragnienie tysięcy rodzin, które chcą być traktowane jako instytucja prestiżowa, która zapewnia państwu rozwój. Nie oczekują od państwa pomocy socjalnej, ale swobody dysponowania wypracowanymi przez siebie środkami, by nie były odbierane w różnego rodzaju podatkach. Nie zapominajmy przy tej okazji o rosnących cenach benzyny, prądu i gazu mających wpływ na cenę produktów codziennego użytku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz