Syndykat zbrodni
Sobota, 9 lutego 2013 (02:07)
W latach 1937 i 1938 mieszkańcy polskich wsi i miasteczek na terytorium ZSRS nie spali po nocach, czekając do świtu na łomotanie NKWD w drzwi. Pojmanych wywożono setkami do obwodowych komend i tam zabijano strzałem w tył głowy. Podczas tej starannie zaplanowanej eksterminacji, tzw. Operacji Polskiej NKWD, zginęło w ciągu jedenastu miesięcy 111 tys. Polaków.
Traktat ryski zawarty w 1921 roku po wojnie z bolszewikami pozostawił za wschodnią granicą II Rzeczypospolitej około miliona Polaków. Stalin wiązał z tą ludnością spore nadzieje: po klęsce w 1920 roku pod Warszawą zaplanował utworzenie w ZSRS małej sowieckiej Polski, by wykształcić kadry, które wezmą udział w przyszłej agresji na II Rzeczpospolitą i będą rządzić w czerwonej republice nad Wisłą. Utworzono zatem dwa Rejony Narodowe: tzw. Marchlewszczyznę na Ukrainie w 1925 i Dzierżyńszczyznę na Białorusi w 1932 roku. Pomysł ten wspierali polscy komuniści mieszkający w pierwszym państwie robotników i chłopów: Julian Marchlewski, Feliks Kon, Feliks Dzierżyński i jego żona Zofia.
Likwidacja zamiast kolektywizacji
„Eksperyment narodowy” zakończył się niepowodzeniem, ponieważ mieszkańcy obu okręgów czuli się związani z własną tradycją narodową oraz katolicyzmem. Próby zakładania kołchozów uświadomiły bolszewikom, że ich zamiary chybiły. W 1930 roku na Podolu wybuchło zbrojne powstanie przeciw kolektywizacji, stłumione po trzech dniach przez wojsko. W obu Rejonach Narodowych Polacy witali aktywistów siekierami i kosami.
Wrogość Sowietów do Polaków w okresie międzywojennym miała wiele przyczyn, z których dwie wydają się szczególnie istotne. Po pierwsze, upokorzenie zaznane przez Armię Czerwoną podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, które zniweczyło jej plany marszu na Zachód do zrewoltowanych Niemiec, wzbudzało pragnienie odwetu za klęskę warszawską. Po drugie zaś, plany podboju Europy wpisane w komunistyczną ideę wymagały ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej: wymordowania warstw społecznych zdolnych zorganizować opór i nim pokierować.
Tymczasem polscy mieszkańcy ZSRS znów pokrzyżowali zamiary Stalina, nie poddając się kolektywizacji, co poskutkowało ogłoszeniem w 1935 roku decyzji o rozwiązaniu rejonu narodowościowego Marchlewszczyzny. Na podstawie uchwały Rady Komisarzy Ludowych ZSRS z 28 kwietnia 1936 roku rozpoczęto masowe wywózki mieszkańców na Syberię i do Kazachstanu. Zgodnie z końcowymi sprawozdaniami NKWD, należy przyjąć, że objęły one wówczas około 50 tys. Polaków.
W trybach machiny terroru
Niszczenie polskiego żywiołu w obu okręgach trwało jeszcze, kiedy w 1937 roku wybuchł wielki terror wymierzony w mieszkańców całego ZSRS: Rosjan, Ukraińców, Gruzinów, Tatarów, Estończyków, Łotyszów, Niemców, Koreańczyków, Kurdów, Greków, Finów, nawet Chińczyków i Irańczyków – bo taka była wewnętrzna logika komunizmu: nie zdołałby przetrwać bez wewnętrznego wroga. Szczególne miejsce wśród ofiar zajmowali Polacy, którzy ginęli w latach wielkiego terroru czterdziestokrotnie częściej niż inni obywatele sowieccy – jak podaje Timothy Snyder, autor pracy „Skrwawione ziemie” – chociaż stanowili w Sowietach niespełna 0,4 procent ludności.
Słynnym rozkazem nr 00485 ludowego komisarza spraw wewnętrznych Nikołaja Jeżowa z 11 sierpnia 1937 roku uznano Polaków – obywateli sowieckich za szpiegów „Polskiej Organizacji Wojskowej” na usługach warszawskiego wywiadu. Dywersyjną działalnością „POW” szef NKWD na Ukrainie Wsiewołod Balicki tłumaczył jeszcze w 1933 roku przyczyny Wielkiego Głodu, wykorzystując nazwę organizacji założonej w 1915 roku przez Piłsudskiego i rozwiązanej w 1921 roku w II Rzeczypospolitej.
„Wyczarowaną podczas klęski głodu w 1933 roku ’Polską Organizację Wojskową’ podtrzymywano na sowieckiej Ukrainie jako czysto biurokratyczną fantazję, po czym zaadaptowano do potrzeb usprawiedliwienia terroru narodowego wobec Polaków w całym Związku Sowieckim – pisze Timothy Snyder. – Polacy stali się najważniejszymi ofiarami wśród narodowości sowieckich. Powody wynaleziono już podczas klęski głodu w 1933 roku, by posłużyć się nimi w latach 1937-1938”.
„Krwawy karzeł” i inni
Nastąpiło generalne uderzenie w Polaków na terytorium sowieckiej Ukrainy i sowieckiej Białorusi, Operacja Polska NKWD: wielka akcja „oczyszczania pasa przygranicznego z elementu niepewnego” i „całkowitej likwidacji (…) podstawowych zasobów ludzkich polskiego wywiadu w ZSRS”. Szef NKWD Nikołaj Jeżow wprowadził podział aresztowanych na grupy: „Pierwsza kategoria, do której należą wszystkie szpiegowskie, dywersyjne, szkodnicze i powstańcze kadry wywiadu, podlega rozstrzelaniu; druga kategoria, mniej aktywna od nich, podlega osądzeniu w więzieniach i łagrach z wyrokiem od 5 do 10 lat”.
Za przeprowadzenie operacji odpowiedzialni byli Jeżow, zwany „krwawym karłem” z powodu okrucieństwa oraz niskiego wzrostu (153 cm), i podlegli mu szefowie NKWD – na Ukrainie Izrael Leplewski, a na Białorusi Borys Berman.
Od sierpnia 1937 roku do obwodowych komend NKWD trafiały listy skazanych, przygotowane w pośpiechu przez instancje lokalne. Rodzaj przewinienia określano zwięźle: „polski kontrrewolucjonista”, „wróg ZSRS”, „polski kułak”, „piłsudczyk”, „działacz katolicki” czy „członek POW”. Aby zadowolić Jeżowa, winnych wyszukiwano nawet w aktach miejskich – wystarczyło polskie nazwisko, by znaleźć się na liście.
W Moskwie wyroki były akceptowane przez Jeżowa i głównego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego, który przeszedł do historii prawodawstwa jako autor przyjętej w ZSRS tezy, że przyznanie się oskarżonego stanowi dowód jego winy, oraz inicjator metod „fizycznego oddziaływania”, czyli tortur. Przez całe lata 30. służył Stalinowi jako narzędzie likwidacji wrogów politycznych, oskarżając w procesach pokazowych i uczestnicząc w egzekucjach. Operacja Polska była dlań jednym z wielu zadań w walce o zwycięstwo bolszewizmu.
Stalin dał NKWD zbyt mało czasu na wymordowanie tysięcy ludzi, więc nazwiska ofiar zatwierdzano w stolicy po pobieżnym przeglądzie dokumentacji – bywało, że po dwa tysiące dziennie. Po pierwszych 20 dniach operacji Jeżow doniósł Stalinowi, że dokonano już ponad 23 tys. aresztowań. „Bardzo dobrze! Wykopujcie dalej i usuwajcie ten polski brud” – odpowiedział generalissimus. Działania NKWD nabrały takiego tempa, że do Moskwy docierały listy z nazwiskami ludzi już rozstrzelanych, więc od września 1937 roku decyzje podejmowało lokalne NKWD. Tylko w ciągu sześciu tygodni na śmierć posłano około 72 tys. osób.
Zwłoki pomordowanych wywożono do okolicznych lasów, gdzie wrzucano je do głębokich dołów i zasypywano. Spoczywają obok jeńców katyńskich w Kijowie-Bykowni i Mińsku-Kuropatach, a także w Moskwie-Butowie, Lewaszowie pod Petersburgiem, Smoleńsku, Charkowie, Winnicy…
Jeżow lubił egzekucje
Nikołaj Jeżow nie doczekał końca Operacji Polskiej. Szczególną cechą bolszewizmu lat 30. i 40. XX wieku była szybka wymiana kadr metodą najprostszą – przez mordowanie poprzedników. Każdy zajmował miejsce usuniętego przez siebie funkcjonariusza, by po niedługim czasie zaznać tego samego losu. Jeżow popadł w niełaskę w 1938 roku i trafił na polityczne zesłanie: został ludowym komisarzem Żeglugi Śródlądowej. Postawiony krótko potem przed tajnym sądem został rozstrzelany prawdopodobnie w 1940 roku. A tak lubił sam uczestniczyć w egzekucjach swoich kolegów po fachu… „Wówczas proces rozstrzeliwania nabierał cech spektaklu teatralnego” – pisze historyk Nikita Pietrow. Gdy w 1938 roku pozbywał się swego poprzednika Gienricha Jagody oraz kilku wysokich funkcjonariuszy NKWD, urządził przedstawienie: „Jagoda miał być rozstrzelany jako ostatni, a wcześniej jego i Bucharina posadzono na krzesłach i zmuszono do patrzenia na egzekucje pozostałych skazanych. Przed rozstrzelaniem Jagody Jeżow nakazał komendantowi Kremla pobić go”. Organizator rzezi Polaków „przez dwa lata kierował największymi, najbardziej krwawymi prześladowaniami politycznymi w pokojowym okresie europejskiej historii” – pisał uciekinier z Rosji, wieloletni archiwista KGB Wasilij Mitrochin.
Po Jeżowie nastał Ławrientij Beria, którego upadek i śmierć z decyzji współtowarzyszy nastąpiły w 1953 roku. Izrael Leplewski, który został szefem NKWD na Ukrainie w 1937 roku po straconym Wsiewołodzie Balickim, sam trafił do aresztu w kwietniu 1938 roku i został zamordowany przed zakończeniem Operacji Polskiej.
Kłamstwo „stalinowskich wypaczeń”
W PRL terror lat 30. zapisał się jako „okres stalinowskich wypaczeń”, których ofiarami padli przede wszystkim członkowie Komunistycznej Partii Polski; w pamięci Zachodu, za sprawą propagandy uprawianej po śmierci Stalina przez jego następcę Nikitę Chruszczowa, wielki terror utożsamiany jest do dzisiaj jedynie z pokazowymi procesami czołowych bolszewików.
Wielkie milczenie rozpostarło się nad 111 tysiącami wymordowanych Polaków – ich los zadaje kłam teoriom o „wypaczeniu komunizmu” przez Stalina, zmuszając do uznania całego systemu sowieckiego za „wypaczony” w podstawowym założeniu, w samym swoim rdzeniu.
O Operacji Polskiej NKWD nie pamiętała przez dwie dekady również III Rzeczpospolita. Niezauważona pozostała książka Mikołaja Iwanowa „Pierwszy naród ukarany: Polacy w Związku Radzieckim w latach 1921-1939” z 1991 roku. Równie nikłe zainteresowanie towarzyszyło ukazaniu się w 1999 roku pracy zbiorowej „Czarna Księga Komunizmu”, zawierającej informację o zamordowaniu 111 091 Polaków. Andrzej Paczkowski przytoczył w niej również numer i treść rozkazu Jeżowa. Po tej publikacji zaczęto wprawdzie pisać i mówić w mediach o Operacji Polskiej NKWD, ale do dzisiaj zagłada Polaków w Sowietach nie zajmuje należnego jej miejsca w pamięci zbiorowej – obok zbrodni katyńskiej i Powstania Warszawskiego. Sejm oddał cześć ofiarom lat 1937 i 1938 dopiero w 2009 roku, a kilka miesięcy później ukazał się wydany przez IPN zbiór dokumentów „Wielki Terror: Operacja Polska 1937-1938”, lecz do społecznej świadomości wiedza o rzezi Polaków w Sowietach pod koniec lat 30. XX wieku przebija się mozolnie.
Polska o nich zapomniała
Zaniedbanie to sięga czasów II Rzeczypospolitej, w której znalazło się zaledwie kilku wrogów traktatu ryskiego, krzyczących o tragedii Polaków w Sowietach. Pisze o tym w swoich wspomnieniach Maria Czapska, współtwórczyni „Kultury” paryskiej i siostra Józefa, malarza i pisarza, autora „Na nieludzkiej ziemi”: „Traktat ryski skazał na straszną niewolę sowiecką i stopniowe wyniszczenie ponad milion ludności, jak najbardziej polskiej, tak miejskiej, jak wiejskiej, ludności polskich zaścianków, związanych z Polską tradycjami, wyznaniem, krwią powstańczą, carskimi rugami, Sybirem… (…) Profesor Marian Zdziechowski, mińszczanin, nazwał traktat ’zbrodnią… popełnioną z lekkim sercem’. Biskup miński, Zygmunt Łoziński, podobnie z tą ziemią związany i czujny pasterz najdalszych nadberezyńskich parafii swojej diecezji, określił traktat jako zdradę i domagał się sądu nad nim. W Sejmie padło słowo ’Kain’, a Michał K. Pawlikowski piętnował obojętność całego polskiego społeczeństwa. (…) ’I kiedy ludność tego kraju niewinnego – pisał – za wiarę i słowo była mordowana, więziona, zsyłana do obozów lub masowo wysiedlana, milczał Sejm, milczała prasa, milczeli pisarze’”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz