Eugenia Dziarnowska, więźniarka nr 50579:
„My nawet w najgłębszych snach nie marzyłyśmy o wyzwoleniu obozu przez polskich żołnierzy. 5-ty maja – radość, niespodzianka, duma”.
5 maja 1945 r. Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ wyzwolili w niemieckim obozie koncentracyjnym Holleischen (filia KL Flossenbürg) w Holiszowie około 1000 kobiet: 400 Francuzek, 280 Żydówek, 167 Polek oraz Czeszki, Holenderki, Belgijki, Rumunki, Jugosłowianki i „kobiety innych narodowości”.
W kancelarii obozu znaleziono osobisty rozkaz Hitlera z datą 25 II 1945r. nakazujący wysadzenie wszystkich obozów koncentracyjnych wraz z więźniami w powietrze, jeśli w odległości 8 km od obozu pojawią się jednostki nieprzyjacielskie.
***
Podpisy wyzwolonych więźniarek z obozu Holleischen (Holýšov) z podziękowaniem dla żołnierzy BŚ, 13.05.1945 (ze zbiorów Jana Żaryna, Jan Żaryn "Taniec na linie nad przepaścią", IPN 2011)
Płk Bohun: [...] W międzyczasie ppłk Ząb przyprowadził do mnie delegację czeską z miasta Holiszowa z prośbą odłożenia ataku na obóz. Swoje obawy motywowali tym, że Amerykanie prawdopodobnie nie wkroczą wcześniej niż za parę tygodni, a tymczasem Niemcy, w odwecie za akcję na obóz, mogą zastosować represje na mieszkańcach Holiszowa. Oświadczyłem im, że nie mogę odwołać przygotowanego uderzenia na obóz, i że atak zostanie przeprowadzony dzisiaj; w przeciwnym razie, żandarmi niemieccy zdążą wykonać rozkaz Hitlera i wymordują wszystkie więźniarki. Rozgoryczeni Czesi opuścili moje mieszkanie... [...]
Wspomina st. strz. Robert Ćwikło ps. Robert: "[...] Po krótkim odpoczynku zabierałem się do posiłku, gdy usłyszałem głos por. Rawicza – Uwaga, zielona rakieta! Za mną biegiem! – Zrywamy się i pędzimy zalesionym stokiem w dół, aby jak najszybciej przeskoczyć szosę i przez jedyny mostek wpaść na teren obozu. Jedna drużyna z cekaemem zatrzymuje się przy mostku, pozostali biegną dalej uliczkami obozu. Jest nas coraz więcej. Wpadamy gwałtownie do baraku, w którym komendant obozu, wraz ze swoją świtą, właśnie zasiadał do obiadu. Przy stole siedziały również dozorczynie SS-manki – są jeszcze w szlafrokach! Na nasz widok wszyscy osłupieli z przerażenia. Rozbrajamy wszystkich i wyprowadzamy przed barak, na główną ulicę obozu. Stoją pokorni w dwuszeregu, z rękami w górze. Dopiero teraz odzywa się broń maszynowa. Niemcy usiłują stawiać opór, ale bezskutecznie. Celny ogień naszych cekaemów i erkaemów zmusza ich do poddania się. Z sąsiedniego baraku wybiega ze szmajserem wachman, ale seria z pepeszy łamie go w pół. Obstawiamy pozostałe baraki. Są zadrutowane. Idą w ruch kolby karabinów. Po chwili drzwi baraków zostają wyrwane z zawiasów. Z wnętrza bije w nozdrza okropny smród – mieszanina ludzkiego kału i moczu. Wewnątrz – ciasno stłoczone kobiece szkielety, okryte łachmanami, z wyrazem obłąkania w oczach. Nie wiedzą co się dzieje. Słysząc strzelaninę w obozie sądziły, że wybiła ich ostatnia godzina! Dopiero na nasze wielokrotne wołania: Wychodźcie! Wychodźcie! Jesteście wolne! – jakby się obudziły i z niedowierzaniem wychodzą na zewnątrz. Były to Żydówki.
Kobiety polskie, słysząc mowę ojczystą, widząc polskie mundury i orzełki na czapkach, pierwsze rzuciły się do drzwi z okrzykiem: Wojsko polskie! To polska armia! To cud! Bogu niech będą dzięki! I nagle z piersi tych na pół żywych istot, buchnął pod niebo hymn „Jeszcze Polska nie zginęła...” Śpiewały płacząc i śmiejąc się na przemian!
Słowa hymnu polskiego mieszały się ze słowami „Marsylianki”, śpiewanej przez Francuzki! Szał radości ogarnął cały obóz. Kobiety rzucały się nam na szyję, całując ręce, obejmując za nogi swych wybawicieli, jakby chciały się przekonać, że to nie sen. [...]"
Pani Jean Michelin de Clermont Ferrand:
Nagle około godziny 10.30, jak w akcji z filmu, gdy patrzyłam przez okno z paroma innymi, spostrzegamy w części lasu, który widać było nad blokiem Nr 1, gromadę ludzi w mundurach khaki. Rozsypali się po obozie, a było ich dużo. Inne grupy nadchodziły z drugiej strony. Nie czynią żadnego hałasu, nie słychać wydawanych komend ani strzałów. Jesteśmy unieruchomione, równocześnie widzimy naszych strażników na dziedzińcu, którzy jeszcze niczego nie dostrzegają. Wojsko w mundurach khaki posuwa się szybko i oto atakują bramę obozu Żydówek i równocześnie naszą bramę. Otwierają ją niewiadomo jakim sposobem lecz bardzo szybko i oto dziedziniec jest nagle pełen ludzi w mundurach khaki, szybkich i cichych.
Strażnicy na służbie podnoszą ręce do góry i opuszczają broń. Asystujemy przy zdumiewającej scenie nie do zapomnienia – wychodzenia wszystkich strażników z rękami do góry, oraz dozorczyń schodzących ze schodów z pakunkami, które upuszczają podnosząc ręce do góry. Porzucają płaszcze i torebki. Następuje kolej na komendantki, a dalej na komendantów, którzy oddają pistolety polskim partyzantom...
...Zbiegamy ze schodów, drzwi bloków otwierają się nie wiem jakim sposobem, w tempie niesłychanie szybkim. Dowódca obozu, który schował się w bocznym budynku, został wyciągnięty i oddany w ręce Polaków.
Po scenach entuzjazmu, próbach samosądu i plądrowania, w obozie pozostały jedynie Francuzki, jakby obawiając się powrotu Niemców. Kiedy Brygada prowadziła do niewoli niemiecką załogę uwolnionego obozu, czeski stróż wioskowy ogłaszał: „prapory dolu”, bo oto Niemcy powracają... Nie wiadomo dokąd udały się inne więźniarki.
Wszystko to trwało godzinę. Znajdujemy się na dziedzińcu pełnym odłamków, wszystkie drzwi są otwarte, szafy pootwierane. Pozostaje trup Niemca pod bramą. Wydaje się nam, że śnimy, albo jesteśmy szalone. Nagle słyszymy dookoła strzały karabinów i automatów. To polscy partyzanci prowadzą małą wojnę z Niemcami. Od czasu do czasu zbłąkane kule uderzają o dachówki.
W następnych dniach wielu więźniarkom z Holiszowa udało się zobaczyć dozorczynie w obozie u Polaków. Wracają podekscytowane, opowiadając o ich wygolonych głowach, bosych nogach, razach jakie otrzymują. Żadna z nich nie została rozstrzelana. Będziemy reprezentowane, gdy będą je sądzić.
Robert Ćwikło: "[...] Więźniarki, widząc swych niedawnych prześladowców, rzuciły się na nich z wściekłością. W ruch poszły kamienie, wyrywane wprost z bruku, różne drągi, kije, łopaty, które spadały na głowy i plecy SS-manów zasłaniających się rękami. Polała się niemiecka krew. Szeregi Niemców przemieszały się z tłumem kobiet, które już nie znały litości. Dozorczynie SS-manki wleczono za włosy po ulicy obozowej, okładając nieomal ich nagie ciała kijami i kamieniami.
Nie wiadomo jak, jakby się to skończyło, gdyby nie nadjechał konno kpt. „Walery”. Popatrzył na to co się dzieje i krzyknął: - No, do pioruna! Chłopcy, nie pozwalajcie na to dłużej! To są przecież jeńcy. Tak nie wolno! Któryś z chłopców odkrzyknął – Panie kapitanie, za to wszystko co te kobiety wycierpiały, należy im się taka zapłata!
Nie śpiesząc się zbytnio, zaprowadziliśmy porządek, formując z niemieckich jeńców kolumnę marszową. W duchu cieszyliśmy się jednak, że kobiety wzięły krwawy odwet za ich udrękę. Wreszcie któryś z oficerów kazał rozbić obozowy magazyn żywności i wydać kobietom wszystką żywność."

płk Bohun – Dąbrowski: "[...] W pewnej chwili podbiegł do mnie mój adiutant ppor. Zygmunt z meldunkiem, że po lewej stronie znajdują się dwa baraki, podwójnie otoczone płotem z drutu kolczastego pod prądem elektrycznym. Brama zamknięta jest na łańcuchy z kłódkami. Drzwi baraków również były pozamykane. Z małych okienek wyglądały wychudzone twarze i słychać było głośne wołanie o pomoc.
Natychmiast kazałem przyprowadzić komendanta obozu wyłączyć prąd elektryczny z kolczastego ogrodzenia. Na moje pytanie o powód zamknięcia i odizolowania tych dwóch baraków odpowiedział, że na rozkaz Hitlera są w nich zamknięte więźniarki pochodzenia żydowskiego. Budynki te, wraz ze znajdującymi się kobietami, miały być oblane benzyną i spalone w momencie zbliżania się wojsk amerykańskich do Holiszowa na odległość 20 km. Po otwarciu bramy, wszedłem na teren zabudowań i zobaczyłem stojące dookoła każdego baraku beczki z benzyną. Zapytałem go, czy wykonałby ten rozkaz? Zaczął się tłumaczyć, że jest oficerem Wehrmachtu, że funkcje komendanta obozu objął dopiero parę dni temu. Przysięgał, że nigdy nie wykonałby tego rozkazu i tak dalej... Nie słuchałem go więcej. Drzwi do baraków zostały przez żołnierzy otwarte.
Chciałem wejść do wnętrza, ale makabryczny widok, jaki ujrzałem, zatrzymał mnie na progu. Z mroków budynku, wydostawał się na zewnątrz potworny odór wydzielin ludzkich zmieszany z wonią rozkładających się trupów. Z tych czeluści, na światło dzienne wypełzały z wielkim płaczem radości, pozostałe przy życiu kobiety. Ze słabości nie mogły stać na nogach. [...] Na placu przed budynkami kobiety – więźniarki tarmosiły i biły dozorczynie obozowe. Kazałem kapitanowi Gustawowi zainterweniować i odprowadzić jeńców do Vsekar. Kpt. Gustaw zorganizował dla nich obóz jeniecki, który później, po wkroczeniu armii amerykańskiej, został przekazany władzom amerykańskim. Zdobyte magazyny z żywnością zostały oddane do dyspozycji uwolnionych kobiet.. [...]"

Maria Poray-Wybranowska ps. Fala: "[...] Ciszę wsi przerwał odgłos bębna zawieszonego na szyi Czecha, który uderzał w niego pałeczką i krzyczał: „Prapory do dolu, amerykana prapory do horu” – i tak ze trzy albo cztery razy zmieniali prapory z polskich na amerykańskie, to znów na niemieckie, czeskie, sowieckie. Jak się okazało, w każdym domu był przygotowany cały ich zestaw. Przewidujący Czesi każdego chcieli witać radośnie!"
 
***
kartka z podziękowaniem:
Jan Żaryn - "Taniec na linie nad przepaścią", IPN 2011
większa rozdzielczość:
http://s4.ifotos.pl/img/Holiszlwj_xserwse.jpg