Smoleński film National Geographic: kłamstwo goni kłamstwo
Dodano: 24.01.2013 [18:08]
"Śmierć prezydenta" - film, który w najbliższą niedzielę pokaże kanał National Geographic - to wyjątkowa mieszanka kłamstw i przeinaczeń, które znamy z informacji rozgłaszanych przez Rosjan od pierwszych godzin po katastrofie. W filmie nie wypowiada się nikt, kto krytycznie odniósłby się do wersji MAK i komisji Millera. Za to co rusz mówi się o niesprecyzowanych "teoriach spiskowych", które mają wciąż w Polsce wielu zwolenników.
W filmie National Geographic można znaleźć wszystko, co na temat Smoleńska Rosjanie chcieliby zaszczepić w umysłach odbiorców. A więc jest powtórzona wersja, że lot Tu-154 M był lotem cywilnym, a nie wojskowym. Jest dowódca tupolewa, który ma traumę. "Odpowiedź, dlaczego próbowali lądować, znajduje się w kartotece osobowej Arkadiusza Protasiuka. A tam - informacja o odmowie lądowania w Tbilisi". Chodzi o lot z prezydentem do Gruzji, podczas którego jego kolega, kapitan maszyny, odmówił lądowania i "zapłacił za to wysoką cenę, stracił za to pracę" - choć jak wiadomo, było przeciwnie, kapitan został ostatecznie nagrodzony.
W filmie National Geographic można znaleźć wszystko, co na temat Smoleńska Rosjanie chcieliby zaszczepić w umysłach odbiorców. A więc jest powtórzona wersja, że lot Tu-154 M był lotem cywilnym, a nie wojskowym. Jest dowódca tupolewa, który ma traumę. "Odpowiedź, dlaczego próbowali lądować, znajduje się w kartotece osobowej Arkadiusza Protasiuka. A tam - informacja o odmowie lądowania w Tbilisi". Chodzi o lot z prezydentem do Gruzji, podczas którego jego kolega, kapitan maszyny, odmówił lądowania i "zapłacił za to wysoką cenę, stracił za to pracę" - choć jak wiadomo, było przeciwnie, kapitan został ostatecznie nagrodzony.
Polski dziennikarz Konstanty Gebert powiela jednak stare przeinaczenia: "Wszyscy wiemy, co spotkało tamtego kapitana" - mówi do kamery.
Wieża kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj to wcale nie rozlatująca sie rudera ze zdezelowanym sprzętem, ale nowoczesny, bijący w oczy świeżością obiekt.
Jest i mgła - ale ponieważ nie wystarczyło, że widoczność była ograniczona do 400 m, Siergiej Jakimow, rosyjski dziennikarz, mówi w filmie: "mgła tak gęsta, że nie było widać własnej dłoni, nie było widać nic".
"W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie" - mówi kpt. Protasiuk, ale widz zaraz dowiaduje się, jaką to porażającą tajemnicę odkryli dochodzeniowcy z Rosji i Polski: nasi piloci byli na tyle słabo wyszkoleni, że kapitan nie wiedział, jak korzystać z automatu. Po prostu piloci nie wiedzieli, iż przycisk uchod nie zadziała, bo lotnisko nie było wyposażone w ILS.
Co więcej, rosyjscy dochodzeniowcy dochodzą do innych wniosków: jeden z członków załogi przestawił wysokościomierz kapitana, by alarm TAWS nie przeszkadzał pilotom w kabinie. To dlatego samolot ściął drzewo na wysokości 11 m, choć w tym czasie załoga była przekonana, że znajduje się na wysokości 20 m.
Wiesław Jedynak, członek komisji Millera (przedstawianej jako grupa dochodzeniowa) mówi: kluczowym dla lotu momentem było wejście szefa protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany do kabiny pilotów. Dlaczego - tłumaczy Maciej Lasek: "uznaliśmy to za presję pośrednią". Co zrobił Kazana? Na wieść o złych warunkach atmosferycznych w Smoleńsku powiedział: "no to mamy kłopot".
"Taka sama presja, jaka udzieliła się załodze, panowała w wieży kontroli lotów" - dowiadujemy się, choć nawet raport komisji Millera nie kryje, że w wieży - odwrotnie niż w kokpicie - panował nieprawdopodobny chaos i panika.
Także przebieg badań okoliczności katastrofy przedstawiony jest, jakby przebiegał według wzorca z Sevres."Rozpoczynają się mozolne poszukiwania, czy istnieją jakiekolwiek dowody, że samolot był celem zamachowców" - słyszymy, a Jerzy Miller pięknie wyjaśnia, że takich śladów nie znaleziono - choć dziś jest oczywiste, że nie wykonano podstawowych badań.
Wieża kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj to wcale nie rozlatująca sie rudera ze zdezelowanym sprzętem, ale nowoczesny, bijący w oczy świeżością obiekt.
Jest i mgła - ale ponieważ nie wystarczyło, że widoczność była ograniczona do 400 m, Siergiej Jakimow, rosyjski dziennikarz, mówi w filmie: "mgła tak gęsta, że nie było widać własnej dłoni, nie było widać nic".
"W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie" - mówi kpt. Protasiuk, ale widz zaraz dowiaduje się, jaką to porażającą tajemnicę odkryli dochodzeniowcy z Rosji i Polski: nasi piloci byli na tyle słabo wyszkoleni, że kapitan nie wiedział, jak korzystać z automatu. Po prostu piloci nie wiedzieli, iż przycisk uchod nie zadziała, bo lotnisko nie było wyposażone w ILS.
Co więcej, rosyjscy dochodzeniowcy dochodzą do innych wniosków: jeden z członków załogi przestawił wysokościomierz kapitana, by alarm TAWS nie przeszkadzał pilotom w kabinie. To dlatego samolot ściął drzewo na wysokości 11 m, choć w tym czasie załoga była przekonana, że znajduje się na wysokości 20 m.
Wiesław Jedynak, członek komisji Millera (przedstawianej jako grupa dochodzeniowa) mówi: kluczowym dla lotu momentem było wejście szefa protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany do kabiny pilotów. Dlaczego - tłumaczy Maciej Lasek: "uznaliśmy to za presję pośrednią". Co zrobił Kazana? Na wieść o złych warunkach atmosferycznych w Smoleńsku powiedział: "no to mamy kłopot".
"Taka sama presja, jaka udzieliła się załodze, panowała w wieży kontroli lotów" - dowiadujemy się, choć nawet raport komisji Millera nie kryje, że w wieży - odwrotnie niż w kokpicie - panował nieprawdopodobny chaos i panika.
Także przebieg badań okoliczności katastrofy przedstawiony jest, jakby przebiegał według wzorca z Sevres."Rozpoczynają się mozolne poszukiwania, czy istnieją jakiekolwiek dowody, że samolot był celem zamachowców" - słyszymy, a Jerzy Miller pięknie wyjaśnia, że takich śladów nie znaleziono - choć dziś jest oczywiste, że nie wykonano podstawowych badań.
Kłamstw w tym filmie jest więcej - jak np. to, że odnaleziono wszystkie trzy skrzynki (faktycznie było pięć, z których jednej nigdy nie odnaleziono).
Choć film otwiera plansza, zapowiadająca, że został on oparty na oficjalnych raportach i na zeznaniach świadków - w produkcji National Geographic żaden ze świadków nie pojawia się. Autorzy w żaden sposób nie odnoszą się do hipotezy o wybuchach na pokładzie tupolewa.
"Rosjanie byli mniej skłonni do wzięcia odpowiedzialności niż Polacy, którzy szczerze przyznali się do własnych błędów" - mówi na koniec filmu Konstanty Gebert i konkluduje: "Nie jestem ekspertem, ale ostatecznie muszę sam zadecydować, którym ekspertom - rosyjskim czy polskim - zaufać".
Choć film otwiera plansza, zapowiadająca, że został on oparty na oficjalnych raportach i na zeznaniach świadków - w produkcji National Geographic żaden ze świadków nie pojawia się. Autorzy w żaden sposób nie odnoszą się do hipotezy o wybuchach na pokładzie tupolewa.
"Rosjanie byli mniej skłonni do wzięcia odpowiedzialności niż Polacy, którzy szczerze przyznali się do własnych błędów" - mówi na koniec filmu Konstanty Gebert i konkluduje: "Nie jestem ekspertem, ale ostatecznie muszę sam zadecydować, którym ekspertom - rosyjskim czy polskim - zaufać".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz